Chłopcy idą do Kids Club, a my jedziemy na kawę do Saint Tropez. Kawę, której nie udało się nam wypić wczoraj we Frejus. Droga prowadzi wzdłuż morza, widoki są piękne. Ruch spory, jedziemy więc powoli. Cały przejazd trwa 1,5 godziny, strasznie długo. Zostawiamy auto na podziemnym parkingu i idziemy na przechadzkę. Zaczynamy od Gendarmerie National, gdzie mieści się muzeum żandarmerii i kina. Nie wchodzimy tam, bo wstęp kosztuje 5€ i nie ma zniżki dla emerytów, zresztą wygląda, że nie jest interesujące.












Znajdujemy kawę na głównym placu, w Le Clemenceau, po 2€. Za parking 1h45 płacimy 5,8€. Nie tanio tu. No ale wiadomo, to szpanerskie St Tropez.


Czyżby żandarm z St Tropez?


Jedziemy dalej nadmorską drogą do Saint Maxime, gdzie w 1980 roku miałam podwójną randkę, z Thierrym i z Maciejem. Tu też jest pięknie, port, jachty, śliczne domy z kolorowymi okienicami, kamienny kościół.