Idziemy przez connections i docieramy do shuttle bus, który zawiezie nas z terminala 2 na terminal 3. Przechodzimy przez kontrolę dokumentów, to znaczy ja przechodzę przez smart bramkę, a Maciej utyka, więc musi iść na kontrolę manualną, za to znowu dostaje kartę sim. Tylko jak ją uruchomić? Gdy się przemieszczamy, musimy pamiętać, żeby nie wyjść za daleko, bo potem nie będzie już gdzie siedzieć. Bunkrujemy się więc w najdalszym kącie w hali odbioru bagaży i po przejrzeniu internetu staramy się chociaż trochę zdrzemnąć. Nie jest to łatwe, gdyż lotnisko cały czas żyje, obsługa wozi wózki bagażowe w tę i z powrotem, hałasując przy tym i trzaskając okropnie, do tego siedziska są mało wygodne i mają poręcze, więc trudno się tu umościć. Gra muzyka relaksacyjna, więc w końcu udaje nam się zdrzemnąć. Ale nie jest wygodnie. Strasznie się wiercę. Budzi mnie śpiew muezzina. O 7 rano. No dobra, to zbieramy się. Poranna toaleta i możemy ruszać na miasto. Ale, ale, nie tak hop.






Metro w niedzielę rusza o 8, więc trochę musimy poczekać. Kupujemy bilet całodniowy na wszystkie środki transportu w Dubaju i jedziemy pierwszym dzisiejszym metrem. Tłok jak nie wiem, tak że przy Burj Kalifa, który jest naszym pierwszym punktem dzisiejszego programu muszę głośno wołać 'excuse me' i się przepychać między pasażerami.




Idziemy do Dubai Mall na śniadanie. Jednak galeria ledwo jest otwarta, a większość sklepów i restauracji jeszcze zamknięta. Idziemy do Ten 11 Coffee Boutique. Decydujemy się na labneh z jajkami i dwoma simmitami, 41 AED (a w menu było 38 AED) i dwie kawy cappuccino dla Macieja, 25 AED, a pumpkin spice cappuccino dla mnie, 26 AED, jako oficjalne rozpoczęcie sezonu na pumpkin spice. Bardzo nam smakuje i w sumie najadamy się jedną porcją, a nie możemy jeść za dużo, gdyż chcemy jeszcze zjeść lunch przed samolotem o 15.35.






Idziemy potem do Burj Khalifa, by poprawić/zrobić dobre zdjęcia dla okeja. Z 11 prób uda mi się wyciągnąć jedno, może dwa. Chyba kupię Maciejowi fotograficzny kurs robienia zdjęć. I na dole tuż przy wyjściu do Burj odkrywamy food court, o którym zresztą mówił ochroniarz, można tu zjeść znacznie taniej niż tam wyżej i wybór jest też większy. Dobrze wiedzieć na przyszłość...









Wracamy do metra, ale znów musimy przejść kawał drogi, po drodze oglądając olbrzymie akwarium.



Jedziemy metrem jedną stację, do Business Bay, tu szukamy autobusu linii 9. Musimy przejść na drugą stronę 6-pasmowej autostrady, którą suną liczne samochody. Naziemne przejście jest klimatyzowane, podobnie zresztą jak przystanki autobusowe. Wkrótce najeżdża autobus i jedziemy nim na plażę. No niezupełnie, jeszcze musimy do niej dojść, a po tam ją znaleźć. Nie jest to najlepsza plaża, w dodatku sporo tu Ruskich i woda jest ciepła, ale trudno, przyjechaliśmy tu, więc trzeba się wykąpać. Nawet przyjemnie jest.














Czasu nie mamy już zbyt dużo i nie ma szansy, by pojechać do Picnic Home na lunch. Znowu. Nawet nie ma czasu, by pojechać na Golden Souq, gdzie wg mapy znajduje się mnóstwo arabskich knajpek. Zapada decyzja- jedziemy na lotnisko i tam zjemy hamburgera, eeeh. Nie czekamy długo na autobus, jedziemy do Business Bay, a tu przy głównej ulicy jest arabska knajpka Bay Bites, która serwuje nie tylko arabską kuchnię, ale także indyjską, filipińską czy meksykańską. My chcemy szybką. Kelner doradza nam pół kurczaka z frytkami, warzywami, humusem i sosem czosnkowym oraz chlebem pitą. Kurczak jest malutki, chyba wyhodowany na pustyni, ale nam starcza, najadamy się. Do tego bierzemy blue mojito i mango juice, który okazuje się być bardzo gęsty, uczciwy. Wszystko jest bardzo dobre i nam smakuje, do tego tanie. I szybko podane. Wycieramy buzie, płacimy 42 AED i już bardzo spieszymy się na lotnisko.




I teraz to już szybko idziemy do metra, a potem szybko przez lotnisko do gate, gdzie już jest last call. Szybko, szybko, ledwo zdążam z toaletą i już pakują nas do autobusu, a potem do samolotu.


Znów lecimy Boeingiem 737 max, małym samolocikiem z wąskim przejściem i toaletą tak małą, że ledwo się tam zmieściłam, a mała jestem. Jedzenie jest lepsze niż wczoraj, a na deser mus czekoladowy, tylko czemu tak mało picia dają? Zaledwie 100 ml wody, o więcej trzeba się dopraszać i nie ma ani piwa, ani wina. I filmy za pieniądze. Skandal.
