Ruszamy na 4-godzinny trek w selvie, przedzierając się przez tropikalne chaszcze. Fernando tnie maczetą na prawo i lewo, Liceo obstawia tyły. Gramolimy się na wzgórza, ześlizgujemy po lepkiej glinie, maszerujemy po wąskich ścieżkach, podtapiamy się w grząskich mokradłach, ostrożnie stąpamy po kamieniach w rzeczkach i potokach. Dobrze, że mamy kalosze!
Ciężko jest. Duża wilgotność powietrza. Trudny teren. W górę i w dół. Po drodze
Fernando opowiada o medycznych właściwościach roślin i drzew. Zaplata liść
palmy, która służyć może jako dach, posłanie, maskowanie oraz ubranie. Plecie
dla mnie spódnicę, z drugiego liścia robi stanik, potem jeszcze koronę i
torebkę.
W Puerto Misahualli jesteśmy przed 17.
Jakby nam na dziś mało było chodzenia, wybieramy się do Arbol Gigante, na szczęście łapiemy stopa w jedną i drugą stronę, bo idzie się po szosie, a to jest okropne!

Jakby nam na dziś mało było chodzenia, wybieramy się do Arbol Gigante, na szczęście łapiemy stopa w jedną i drugą stronę, bo idzie się po szosie, a to jest okropne!

Obiad jemy w Runaway. Rybka, tilapia frito za 6$ i ceviche de camarones za 7$, pychota ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz