wtorek, 4 lipca 2017

trek w ekwadorskiej dżungli

Po śniadaniu ruszamy w górę Rio Napo, później wpływamy w Rio Arajuno. Życie toczy się nad rzeką.

















Ruszamy na 4-godzinny trek w selvie, przedzierając się przez tropikalne chaszcze. Fernando tnie maczetą na prawo i lewo, Liceo obstawia tyły. Gramolimy się na wzgórza, ześlizgujemy po lepkiej glinie, maszerujemy po wąskich ścieżkach, podtapiamy się w grząskich mokradłach, ostrożnie stąpamy po kamieniach w rzeczkach i potokach. Dobrze, że mamy kalosze!


















Ciężko jest. Duża wilgotność powietrza. Trudny teren. W górę i w dół. Po drodze Fernando opowiada o medycznych właściwościach roślin i drzew. Zaplata liść palmy, która służyć może jako dach, posłanie, maskowanie oraz ubranie. Plecie dla mnie spódnicę, z drugiego liścia robi stanik, potem jeszcze koronę i torebkę.

























Wędrujemy przez dżunglę, przedzieramy się przez chaszcze, brodzimy strumieniami.

























Kąpiemy się w rzece, to wielka przyjemność po tej wędrówce przez dżunglę. Później lunch i wracamy.































W Puerto Misahualli jesteśmy przed 17.















Jakby nam na dziś mało było chodzenia, wybieramy się do Arbol Gigante, na szczęście łapiemy stopa w jedną i drugą stronę, bo idzie się po szosie, a to jest okropne!


































Teo, szef naszej Agencia de viajes Teorumi, która nam zorganizowała pobyt u Shiripuno.
















Obiad jemy w Runaway. Rybka, tilapia frito za 6$ i ceviche de camarones za 7$, pychota ;)
















I śpimy w hostalu Refugio en la Selva. Z takim widokiem na ekwadorskie życie.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz