Sprawnie wstajemy, chwilę po 5 przed terminal podjeżdża jeep 4x4, trochę jesteśmy zdziwieni, że nie jedziemy sami, jest z nami dwoje Kolumbijczyków, jeden Niemiec, jeden ktoś bliżej nieznanej narodowości, kierowca i guia Favio. Po drodze w małym sklepik-barze wypijamy herbatkę z koki i jedziemy górską, szutrową drogą, miejscami bardzo dziurawą, często z prędkością ledwie 20km/h. To Ruta del Condor.
O 7 jemy śniadanie w Laguna Hostel. Oferują tu noclegi, łowienie ryb w górskich rzeczkach, jazdę konną. Ja z butelki karmię cielaczka ;)
Jedziemy dalsze dwie godziny i o 9 zaczynamy trek w kierunku Glacial Central de Volcano Santa Lucia. Powoli wspinamy się wśród krzewów paramo andino, Favio opowiada nam o plantach medicinales, np. hierba buena czy valeriana. Przekraczamy wysokość 4350 mnpm i wchodzimy w paramo superior, która jest bardziej sucha i rośnie tu mniej roślinności, głównie trawy i porosty.
Po ponad 2 godzinach wchodzimy na wysokość 4740 mnpm na lodowiec, robimy zdjęcia i zaczynamy schodzić, niestety, tym samym szlakiem. Que pena no hay un sendero de las lagunas, szkoda, bo szlak obok jeziorek mógłby być przyjemny. Gdy później pytam o to Flavio odpowiada, że w ten sposób ochraniają park, jest jedna droga i koniec. No cóż, nie wiem, czy tak do końca mają rację.
Schodzimy 1,5 h, wsiadamy do jeepa i wracamy tą samą dziurawą drogą, podziwiając piękny, majestatyczny krajobraz Andów. Ponownie zatrzymujemy się w Laguna na elegancko podane almuerzo.
Do Manizales docieramy o 17, z plecakami idziemy na terminal, kupujemy bilety za 45000 COP/os. i czekamy do 21:45 na autobus do Bogoty. Okazuje się, że mamy miejsca w klasie de lujo, czyli lux i faktycznie, fotele są wygodne, szerokie i miękkie, rozkładane prawie jak łóżko. Niestety, moje miejsce jest zepsute, nie mogę rozłożyć fotela i męczę się przez część drogi, ale przesiadam się za Macieja, gdy tylko miejsce się zwalnia. Śpimy dobrze i ok. 6:30 dojeżdżamy do Bogoty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz