poniedziałek, 10 lipca 2017

trek Camino Inca do Ingapirca

W nocy musiało być poniżej zera, bo kałuże są zamarznięte. Jest przeraźliwie zimno. Zjadamy śniadanie, zwijamy namiot i ruszamy.














Jest 8.30, podobno dziś mają być tylko 3h marszu. Idziemy, idziemy, idziemy. Do Lago Culebrillas i potem do ruin Paredones nie jest źle. Surowy krajobraz Andów. Podmokła ścieżka, rozryta końskimi kopytami, potoczki przez które przeskakujemy. Szkoda, że lokalsi nie dość, że nie dbają o tę inkaską autopistę, nie naprawiają jej, to jeszcze tak ją niszczą ;(



















































Po śniadaniu w ruinach maszerujemy dalej przez bagna i mokradła, ścieżka ciągle się gubi, szukamy jej nadkładając drogi. Idziemy i idziemy i końca nie widać.





Wreszcie docieramy do pierwszych zabudowań San Jose. Obszczekują nas miejscowe psy. Ludzi nie ma. O, są jakieś dzieci. Zagadujemy je, a one jakieś jakby nie całkiem kumate ;p Gapią się na nas i coś tam bełkoczą. Mam wrażenie, że ich poziom intelektualny jest bardzo niski, wynika to pewnie z niemieszania krwi, ludzie żenią się między sobą w obrębie kilku okolicznych wsi, więc następuje degrengolada genów. Przykre ;(


































Szukamy jakiegoś transportu do Ingapirca. Znajdujemy 3 auta, ale żaden kierowca nie chce jechać. Oh, jeden tak, ale za 30$; chyba oszalał! W końcu Maciejowi udaje się namówić innego za 7$, ale tylko dlatego, że sam tam jedzie z matką i rodzeństwem. I całe szczęście, bo to jeszcze kawał drogi, jedziemy ok. 20 min., więc pieszo zabrałoby to nam ze 2 godziny. Gdybyśmy mieli iść, to nogi by nam chyba uszami wyszły!























Zwiedzamy kompleks inkasko-cañari z przewodniczką, która opowiada nam ciekawe rzeczy po hiszpańsku i jest tylko dla nas. Inne grupy mają po kilkanaście osób ;p











































Autobus do Tambo kosztuje 50c/os., tu czekamy ze 40 minut, trochę się już niepokoimy, gdyż robi się późno, w końcu przyjeżdża, a bilet do Alausi kosztuje 4$/os.








































Wracamy do naszego hostalu Panamericano, gdzie właścicielka mówi, że nie ma wolnych pokojów! Jak to? Dwa dni temu byliśmy tam sami, to skąd nagle tyle gości?? Okłamuje nas. Czemu? W końcu perswadujemy jej na tyle, że nas wpuszcza do środka i… nikogo nie ma.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz