niedziela, 9 lipca 2017

Camino del Inca en Ecuador, czyli trekking szlakiem Inków

Wstajemy o 5.30, próbujemy łapać jakąś camionetę do Achupallas, niestety, bezskutecznie, więc po kilkunastu minutach bierzemy taxi za 15$ i jedziemy tam 40 min. wysiadamy i brrrrr zimno. Bardzo zimno! Ruszamy. Przechodzimy przez ubogą wioskę, widzimy skromne domostwa i umorusane dzieci, przez łąkę i pastwisko, ujadają za nami wioskowe psy, oczywiście obszczekują głównie mnie.



































Idziemy drogą, lekko pod górkę, wchodzimy na Camino Inca, po drodze jedząc śniadanie. Początkowo szlak jest przyjemny, kamienna droga, ale zero oznakowania. Piękne widoki, słońce i porywisty wiatr. Wkrótce droga się kończy i idziemy ścieżką, która ciągle zanika, a szlak wyznaczają nam krowie placki i końskie kupy… Teren jest bardzo podmokły, bagnisty, skaczemy z kępy na kępę.



































Po 9h dochodzimy na przełęcz, wiatr jest wściekły, lodowaty. Maciejowi rozładował się telefon (bo miał włączone wifi), więc nie mamy już GPS ;( mamy wprawdzie power banka, ale bez kabelka do telefonu, więc go nie naładujemy ;( Idziemy dalej, nie wiedząc, czy dobrze. Przełęcz ciągnie się i ciągnie, wieje strasznie, jest przeraźliwie zimno. Zgubiliśmy się! Zaczynam panikować. Krzyczę. Zimno. Ręce mam zlodowaciałe, nie mam rękawiczek, nie mogę utrzymać kijków.




















Zaczynamy schodzić, po kamieniach, w potoku. Robi się szaro. Tam na dole będziemy spać. Tam??!
















Wreszcie jesteśmy na dole, w tzw. campamiento, ale teren jest tu podmokły- jak rozbić namiot? Na szczęście znajdujemy w miarę suche miejsce, rozbijamy namiot w ostatnim momencie. Zapada ciemność. Kolację jemy w namiocie, przy świetle czołówek, chleb z tuńczykiem z puszki. Kładziemy się spać i nawet zębów nie myjemy, bo nie ma jak i gdzie. Jest 19.20.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz