Autobus firmy Geminis jest spóźniony o godzinę, wrrr. Robi nam to pewien problem, gdyż na miejsce automatycznie przyjeżdżamy spóźnieni i zanim znajdziemy nocleg i usiądziemy do obiadu jest już bardzo późno, jak w ostatnich dniach nam się często zdarzało. Na szczęście jest bardzo wygodny.
Do granicy mamy 152 km, autobus mozolnie pnie się w górę. Po drodze piękne widoki, góry, pustynia, laguny.
Na granicy jesteśmy o 12.15, 50 osób w autokarze, trzeba wywalić wszystkie bagaże, a niektórzy mają ogromne walichy :p Kontrola chilijska i argentyńska, potem skan bagażu podręcznego i głównego, cała ta zadyma zabiera godzinę i czterdzieści minut :( W międzyczasie zjadamy lunch, buły z tuńczykiem, brzoskwinie i babkę. Gdy ruszamy kierowca rozdaje lunch- batoniki i soczek; dobrze, że mamy swoje jedzenie :p
Jedziemy przez góry, ich zbocza porastają śmieszne kaktusy, grube i wysokie. Na poboczach pasą się dzikie osły, czasami wcale nie chcą zejść z drogi :p Uparte jak osły ;) Słodkie są.
Jedziemy przez góry, ich zbocza porastają śmieszne kaktusy, grube i wysokie. Na poboczach pasą się dzikie osły, czasami wcale nie chcą zejść z drogi :p Uparte jak osły ;) Słodkie są.
Do Jujuy przyjeżdżamy godzinę później, o 18.20. Postanawiamy nie zostawać w
Jujuy, tylko jechać bezpośrednio do Perico, gdzie znajduje się lotnisko. Ani
tu, ani tam nie mamy noclegu, bo w Jujuy nie pasowała nam lokalizacja, a jedyny
hostel w dobrym miejscu miał check out od siódmej, a w Perico booking nie pokazywał żadnych hoteli. No
cóż, zaryzykujemy :p
Ponadto, taksówka do Perico kosztuje 500 ARS i jutro byśmy musieli ją wziąć. Za
drogo. Lepiej jechać miejskim autobusem. Jedziemy więc pół godziny za 32
ARS/os. Wysiadamy, ależ to dziura! Nie ma informacji turystycznej, więc
najpierw o nocleg pytamy na terminalu, potem ochroniarza w jakimś sklepie, a na
końcu policję. Kierując się jej wskazówkami idziemy w stronę Plaza, gdzie ma
znajdować się hostel economico Residencial. Chodniki tu są dziurawe, trzeba
uważać, by nie skręcić nogi i nie wdepnąć w psią kupę :( Dużo tu fryzjerów, a
jeszcze więcej rzeźników; chyba lubią tu mięsko ;) Miasto jest okropne.
Znajdujemy hostel, jest jeszcze bardziej okropny niż miasto :( Ściany z
liszajami i odpadającym tynkiem, ale wszystkie pokoje zajęte, łapiemy się na
ostatni. Za 500 ARS bez śniadania, tyle ile kosztowałaby taryfa z Jujuy. Za to
jest gorąca woda w okropnym prysznicu i przyzwoite ręczniki.
W remises zamawiamy taksówkę na jutro na godzinę 5.30. Jedzie ok. 10 min. i kosztuje 100 ARS. Znów późno jemy. W comedor Plaza bierzemy po hamburguesie za 80 ARS. Tu też tynk odpada ze ścian :p Zastanawiam się, jak tak można żyć i pracować?? Przecież to tak niewiele kosztuje...
Śpię niespokojnie, gdyż boję się, że zaśpimy :p Poza tym przeszkadza mi lekki fetor stęchlizny wydobywający się z materaca :(
Eeeeh, jak dobrze, że jutro do domku ;)))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz