Śpimy do oporu, bez budzika i budzimy się dobrze po ósmej. Spokojnie zjadamy śniadanie (nawet nie ma płatków!) i ruszamy w miasto, na spacer. Jest tu kilka parków (moim zdaniem parki powinny być obowiązkowe w każdym mieście!), niektóre bardzo ładne, jak España, Chile czy Italia, inne w budowie czy przebudowie, jak Plaza San Martin. W ogóle dużo się tu przebudowuje.

Niskie budynki stoją przy szerokich, obsadzonych drzewami ulicach, wzdłuż których ciągną się kanały z bieżącą wodą. dzięki temu temperatura jest niższa niż na suchych terenach wokół miasta, mimo że Mendoza ma bardzo gorący, pustynny klimat.
Idziemy na wystawę grafik i akwarel miejscowego artysty.
Wchodzimy do wielkiego Parque General San Martin. To generał argentyński i przywódca powstania południowych narodów Ameryki Południowej przeciw hiszpańskiemu panowaniu. w 1812 rozpoczął walkę o niepodległość Argentyny. Bohater narodowy Argentyny, Chile i Peru.
Miasto zamiera w porze sjesty. Wszystkie sklepy zamknięte. Nie ma ludzi na ulicach. Ciepło. Bardzo ciepło. Gorąco. Nareszcie :)
Centrum Mendozy wyznacza Plaza Independencia, otoczona przez kilka ważnych budynków. Najstarszy z nich to Legislatura Provincial z 1889. Naprzeciwko stoi wybudowany w 1925 Teatro Independencia. My przechodzimy przez Parque Civico, gdzie znajdują się budynki administracji rządowej, Casa de Gobierno i sąd rejonowy, Poder Judicial.
I kolejny park. Parki są tu zakładane jako miejsca rekreacji oraz schronienia na wypadek trzęsienia ziemi.
Obiad zjadamy w Leyenda na Avenida San Martin, wielki kotlet milanesa z sałatką
po 115 ARS/ porcję. Bardzo dobre, najadam się, że aah!
Wieczór z internetem i 2 prawie litrowymi piwami Quilmes po 43,50 ARS/flaszkę na tarasie na dachu hostelu :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz