czwartek, 5 kwietnia 2018

Cerro Torre, iglica skalna w Parku Narodowym Los Glaciares w Patagonii

Wychodzimy o 8.40 na sendo Cerro Torre. Całe rando to 6 godzin, 9 kilometrów w jedną stronę, ale cięższe niż wczoraj. Dużo się idzie po głazach i kamieniach i trochę pod górkę. Najpierw szlak prowadzi przez las czarownic, później przez płaskowyż porośnięty karłowatymi drzewkami, przypominającymi bonsai o poskręcanych konarach. Liście mienią się jesiennymi barwami. Pięknie. 













































































Idzie nam się bardzo dobrze i szybko dochodzimy do Laguny Torre. Niestety, widok ograniczają chmury, przesłaniając Cerro Torre. Zostajemy tu, zjadamy lunch i czekamy półtorej godziny na lepszy widok, bez rezultatu. Cerro Torre spowite jest w chmurze. Wracamy więc i na miradorze na siódmym kilometrze znów czekamy prawie godzinę.











































Szczyt marzeń, wzór piękna, surowości i perfekcji. Jego pionową, skalistą iglicę rozpozna każdy miłośnik gór i ekstremalnych wrażeń. Patagoński Cerro Torre, choć niezbyt wysoki (3133 m n.p.m.), uważany jest za jedną z najtrudniejszych gór na świecie. Szkoda, że prawie jej nie widzimy...






























Coś tam się przejaśnia, ale niewiele, a my musimy już iść. Wreszcie na ostatnim miradorze, tuż przed zejściem do miasteczka odsłania nam  się wczorajszy Fitz Roy :)) Przepiękny i majestatyczny.




















Nazwę Fitz Roy wymyślił Francisco Moreno w 1877 podczas pierwszej wizyty w tym miejscu. Podróżnik zrobił to niejako na przekór miejscowym Indianom, którzy większość szczytów górskich nazywali po prostu Chalten. Nazwa nadana przez Moreno została wymyślona, aby uczcić Roberta Fitz Roya, brytyjskiego żeglarza.






















Idziemy do hosterii, przepakowujemy i dopakowujemy plecaki i idziemy na terminal. Fajne to miasteczko, o przyjemnej architekturze, położone w dolinie, w której hula wiatr.
Na dworcu w barze El Mirador zjadamy po hamburguesie z frytkami, 145 ARS/porcja.
Wieczorem o 20 mamy autobus firmy Chaltentravel do Bariloche. Oczywiście mam zepsute siedzenie, jak zawsze :( no ja to mam pecha!
Ruszamy 9 minut po czasie i od razu puszczają jakiś trzeszczący film o pingwinach. Jest chłodno. Autobus nie jest wygodny, jest wprawdzie dużo miejsca na nogi, ale oparcie niewiele się odchyla. Nie jest to semicama, tylko najwyżej semisemicama. I jak mamy tak jechać 24 godziny??! Wprawdzie mamy przesiadkę o 7 rano, ale czy na lepszy autobus?
Rozdają jedzenie- dwie empanady, soczek i batonik; to rozumiem :) My jeszcze mamy swoje piwo :p

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz