poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Laguna Chaixa y Lagunas Antiplanicas

Wczesne skromne śniadanie, ale wzbogacone o owoce i sok, lol! bo poprzedniego wieczoru pytam o queso y jamon, którego jednak nie dostajemy :p i jedziemy busikiem na wycieczkę do Lagunas Antiplanicas. Razem z nami ośmioro Brazylijczyków i para Hindusów ze Stanów. Przewodnik to Juvenal, a kierowca Nino. Przewodnik opowiada ciekawostki o Salarze, zdanie po hiszpańsku na zmianę ze zdaniem po angielsku; bardzo trudno się skoncentrować :p Wolę jak mówią całość po hiszpańsku, a potem niech sobie gadają po angielsku :)
Najpierw jedziemy do Laguny Chaixa, Reserva Nacional de Flamencos, gdzie żyje 200 tysięcy flamingów (3 gatunki- 100 tysięcy, 60 tysięcy  i 40 tysięcy), my widzimy ich zaledwie jakieś dwadzieścia. Plus dużo pomniejszych ptaków.








































































Później dalsza jazda przez pustynię Atacama do malutkiej osady Socaire, gdzie uprawia się kukurydzę, bób i quinoę. Zwiedzamy tu malutki, gliniany kościółek San Bartolomeo z XVII z oryginalnymi malunkami i zakrystię z sufitem z drewna kaktusowego.
































Potem zatrzymujemy się na szosie na sesję zdjęciową :p





















Następnie Lagunas Antiplanicas: Miscanti 15 km2 i Miniques 5 km2 o głeboko kobaltowej toni. I Laguna Aguas Calientes, wbrew nazwie, z zimną wodą.



























Podziwiamy wspaniałe krajobrazy o pastelowych barwach, łańcuch wulkanów,  tzw. Pacyficzny Łańcuch Ognia, w części chilijskiej Cordiliera de los Andes znajduje się 150 wulkanów,  kilka z nich przekracza wysokość 5000 mnpm, część z nich czynna, widzimy nawet jeden, dymiący fumarolami. Ostatnia erupcja najbardziej czynnego wulkanu miała miejsce w 2007 roku.















































Mamy szczęście,  gdyż widzimy wikunie, mnóstwo, całe stada wikunii, pewnie ze dwieście, a to bardzo rzadkie, dzikie zwierzę. Są takie delikatne i płochliwe. I emu pustynne, też kilkanaście osobników, tzw. 'moto de desierto'.



































Almuerzo jemy w comedor Santa Barbara w Socaire, smaczne lentillas i niesmaczne drugie danie carne de cerdo con aroz, gdzie trudno znaleźć mięso, a ryżu od wyprawy do Azji nie lubimy;(

















Później sesja zdjęciowa na Zwrotniku Koziorożca :) Tu znajduje się również Camino Inca, czyli droga Inków biegnąca przez całą Amerykę Południową,  od północnej Argentyny przez Chile, Boliwię, Peru, Ekwador aż do Kolumbii.





















Ostatni punkt programu to Toconao, mała miejscowość ze ślicznym ryneczkiem, kamiennym kościółkiem San Lucas oraz starą dzwonnicą, której drzwi zostały wykonane z desek z drewna kaktusowego, łączonych łykiem z agawy.




























Do San Pedro zajeżdżamy pół godziny przed czasem; to chyba standard we wszystkich wycieczkach, ale i tak jesteśmy zadowoleni, bardzo nam się podobało :)
Wracamy do hostelu, a później idziemy do miasta, by u dziadka z Pamela Tours wymienić pesos bolivianos na pesos chilenos, ale ma zamknięte,  a na drzwiach kartka, że będzie o 18, mamy więc pół godziny. Spacerujemy, robiąc w myślach listę rzeczy do załatwienia i kupienia. Wymiana pieniędzy jest najważniejsza, bo bez tego nie starczy nam na wszystko, a kurs w cambio jest skandaliczny- 80:120; dziadek nam wymienił po średnim kursie bankowym 1:100. Cóż z tego, skoro go ciągle nie ma, a drzwi zamknięte na kłódkę? Krążymy koło Pamela i wracamy z dziesięć razy, w końcu odpuszczamy i wymieniamy w cambio 86:100, dobrze, że kurs ciut się zmienił, ale i tak przez dziadka tracimy 1400 CLP :( Jedno piwo!
Niby można też wypłacić z banku, ale tu biorą bezczelną prowizję 7%! :(























Robimy resztę zakupów- poduszki (ugraliśmy tu 2000 CLP), pocztówki, maskę i piwo i idziemy jeść. Niestety, zrobiła się już taka pora, jest 21, że wszyscy chcą jeść i musimy stać w kolejce do knajpy! ;p To Picada del Indio. Duży ruch, szybko dostajemy swoje jedzenie, kelnerzy uwijają się jak w ukropie, zarobią swoje pieniądze ;) Maciej obliczył ich obrót na milion pesos dziennie! To ponad 1500 $! Wybraliśmy menu del dia, crema de zapallo (zupa z dyni, pycha), atun a la plancha con papas al pesto (tuńczyk z patelni z ziemniakami z pesto, pycha) i budyniek z dulce de leche za 5000 CLP. Niby tanio, bo w San Pedro dania główne kosztują nawet 10-12000 CLP(!), ale to i tak jest 8,5$!





























Wracamy do Sol y Viento; musimy się spakować, bo jutro wyjeżdżamy. Zaczynamy wracać do domu... Jedziemy do San Salvador de Jujuy w Argentynie, 10h autobusem, stamtąd następnego dnia o 7 rano mamy samolot do Buenos.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz