środa, 18 kwietnia 2018

Lecimy do domu!!! Jujuy- Buenos Aires- Madrid- Berlin

Musimy wstać o piątej, o 5.30 przyjeżdża taksówka, a o 7.30 mamy lot linią Andes do Buenos Aires. Międzynarodowe (hahaha) lotnisko im. Gobernador Horacio Guzman  w San Salvador de Jujuy to dużo powiedziane :p 
Mój plecak waży 11 kg, a Macieja 15 kg, podręczny 4,5 kg i 6,5 kg.






















W Buenos w informacji na lotnisku pytamy, jak dostać się do kolorowej dzielnicy La Boca i później na międzynarodowe lotnisko EZE. Pani uczula nas, by w La Boca uważać na rabusiów i kieszonkowców. Podobno smarują ofiarę majonezem lub musztardą, a potem oferują pomoc w czyszczeniu,  podczas gdy kumpel okrada.
Jedziemy autobusem 33. La Boca jest to niewielka dzielnica, a jej mała część faktycznie kolorowa. Kiedyś była to zapewne biedna dzielnica biednych ludzi,  mieszkających w blaszanych domach. Później te elewacje zostały pomalowane na różne kolory i dzielnica stała się sławna i popularna. Pełno tu turystów, dużo knajp z dosyć drogim jedzeniem. Spotykamy parę, która była pod Aconcaguą, chwilę rozmawiamy. Spacerujemy z całym naszym bagażem,  mamy duże i małe plecaki, więc jest ciężko. Ale ładnie, kolorowo i wesoło :)








































































Koło 14 zbieramy się i jedziemy do centrum. Chodzimy po Estados Unidos, Peru i szukamy oferty obiadowej. Niestety,  w dwóch knajpach nie przyjmują płatności kartą, solo efectivo, w trzeciej, El Refuerzo można płacić kartą debetową. Zanim złożymy zamówienie, Maciej daje kartę do sprawdzenia. Jest ok. Zamawiamy więc bife de chorizo con papas rusticas, frijoles criollo y ensalada. To jest porcja dla konia!! Ten befsztyk waży chyba z 500 gramów! Kto to ma zjeść?!
Jest pyszne, gorące,  ale nie dajemy rady :p Każemy sobie zapakować para llevar; będziemy mieć kolację w Madrycie. Dobrze, że wzięliśmy piwo, aby spłukać żołądki :p Obiad jest bardzo drogi, danie kosztuje 350 ARS (nie raz, nie dwa za te pieniądze zjadaliśmy obiad oboje), do tego piwo za 190 ARS, razem 890 ARS, noooo Maciej poszedł po bandzie! Tak chciał mieć wystawny ostatni obiad w Argentynie :)





























Okazuje się jednak, że z tej wystawności to mamy tylko kłopoty :( Nie mamy już gotówki, wszystkie wydatki tak zaplanowaliśmy,  żeby nie zostały nam żadne argentyńskie pesos. Karta nie działa. Kelnerka mówi, że mamy iść do banku wypłacić pieniądze. Jakiego banku? Bank poza tym bierze prowizję za wypłatę. Z jakiej paki? Przecież sprawdzała kartę. Maciej proponuje, że zapłaci w dolarach, a ona mówi, że nie jest cambio i przelicza kwotę po niedobrym kursie. W końcu po gorącej dyskusji płacimy dolarami, ona wydaje resztę po właściwym kursie, ale mamy teraz 100 ARS, z którymi nie wiadomo, co zrobić :(
Fajna knajpka, świetne jedzenie, ale niesmak pozostaje...
Idziemy na paradę i czekamy na autobus nr 8 na lotnisko. W końcu przyjeżdża o 17.15 i dwie i pół godziny jedziemy na lotnisko, najpierw przez całe centrum ulicą Ridadavìa, która ma ponad 100 przecznic, a później przez dzielnice podmiejskie aż do EZE. Widzimy miejsca i budynki, które odwiedziliśmy podczas dwóch ostatnich pobytów, utrwalają się one w naszej pamięci. Buenos Aires jest miastem na skalę europejską, mnóstwo tu dużych,  eleganckich sklepów,  nie brakuje znanych marek.
Na lotnisku szybko robimy check in; okazuje się, że nie mamy żadnego zapasu czasowego i właściwie przyjechaliśmy w ostatnim momencie. Gdybyśmy przyjechali następnym autobusem, moglibyśmy nie zdążyć na samolot. Dostajemy chyba ostatnie miejsca i nie siedzimy obok siebie :( mamy 14A i 15E.
















Przechodzimy przez securidad, ale tym razem chyba przesadzają! Każą mi zdjąć plastikowy zegarek, a gdy mówię,  że to plastik, nie metal, strażniczka pokazuje metalową sprzączkę i mówi 'esto no es plastico, esto es metal', hahaha. Po przejściu przez bramkę z sekretnej kieszeni muszę wyjąć żółtą książeczkę szczepień i portfel, do którego strażniczka zagląda i po obmacaniu pokazać zawartość kieszeni. W jednej mam zużyte chusteczki, w drugiej papierek od cukierka i malutki balsam do ust. Balsam muszę odkręcić i jej pokazać :p No głupia jakaś!
Lecimy Iberią, wielkim potworem z 4 silnikami, to Airbus A 340-600. Na szczęście,  udaje się zamienić miejsca i siedzimy obok siebie. Okazuje się, że ostatnie miejsca, które nam przypadły, w pierwszym rzędzie przed ścianą w środkowej części są najlepsze,  gdyż dużo tu miejsca na nogi, mogę je mieć całkiem wyciągnięte :p Po ciepłej kolacji udaję się na spoczynek i śpię 10 godzin z dwunastu godzin lotu :) Nie oglądam żadnych filmów. Rano śniadanie i lądujemy w Madrycie.

































Mamy tu 5 godzin przesiadki i zastanawiamy się,  czy czasem nie skoczyć do miasta. Jednak chyba jest to za duża zadyma, która zabiera za dużo czasu (półtorej godziny na dojazd w jedną stronę), więc się nie opłaca i zostajemy na lotnisku. Tu przy ładowaniu sprzętu poznajemy guia z Ekwadoru i wspominając wyprawę z zeszłego roku, planujemy następną. Miło się rozmawia, jednak w końcu jesteśmy już zmęczeni tym gadaniem, żegnamy się i idziemy na samolot do Berlina. To Airbus A 320-200 Iberia Express. Po 5 tygodniach wyprawy przez 6 krajów Ameryki Południowej wracamy do domu....



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz