niedziela, 8 kwietnia 2018

Cerro Campanario i jedziemy do Mendoza

O ósmej budzimy kolesia, by przygotował śniadanie. To już jest przesada! Mamy w związku z tym opóźnienie i wychodzimy dopiero o 8.40. W hostelu zostawiamy plecaki za drzwiami z napisem 'staff only'; stoi tu doniczka z marihuaną, a więc miałam rację, że obsługa chodzi najarana :p
Jedziemy autobusem linii 20 wzdłuż brzegu jeziora. Po drugiej stronie śliczne domy i piękne hotele, zbudowane z naturalnych materiałów,  jak kamień i drewno. Dojeżdżamy do dolnej stacji aerosilla na Cerro Campanario. My wyciągiem nie jedziemy, bo jesteśmy trekkerzy, w dodatku oszczędni :p wjazd krzesełkiem de ida y vuelta kosztuje 250 ARS/os.; to całkiem porządny obiad :) Maciej pyta wyciągowego, jak długo się wchodzi i mówi mi, że 40 minut. Potem okazuje się,  że facet powiedział mu 40 do 60 minut; my wchodzimy w 30! Droga prowadzi stromo w górę,  nachylenie miejscami 25-30°. Ciężko tak gramolić się na górę od samego rana,  zwłaszcza zaraz po śniadaniu :p
Na Cerro Campanario jest kilka miradorów, skąd podziwiamy wspaniały widok na Lago Nahuel Huapi oraz okoliczne wzgórza i góry. Przepięknie!
























Kontemplujemy to piękno przez prawie półtorej godziny, ale musimy już schodzić, by zdążyć na autobus do Mendoza. Zejście zajmuje nam 18 minut, superszybko, zwłaszcza, że deniwelacja wynosi 225 m. Świerki i sosny pachną jak choinka na Boże Narodzenie z lekką nutą słonecznego ciepła...
Autobusem wracamy do hostelu, jeszcze krótka przechadzka po placu, na którym znajduje się Municipalidad, kupujemy buły na drogę, bierzemy plecaki z hostelu i idziemy na przystanek.













































Autobus nie przyjeżdża, trochę zaczynamy się niepokoić,  bo to dziś niedziela, w dodatku pora sjesty, a tu nigdy nic nie wiadomo, ale w końcu jest. Na terminal jedziemy ok.12 min., jesteśmy na czas.
Autokar CATA Internacional jest bardzo elegancki i wygodny, ma usb (które jednak nie działa) i mają być serwowane trzy posiłki.

















Jest 16.11 i jeszcze nie dają almuerzo, czyli lunchu. No co jest? Tuż przed 16.30 dają ciasteczko z crema dulce de leche i kawę; dobrze, że mamy te bułki. Od czasu do czasu zapadam w półgodzinne drzemki. Krajobraz już się zmienił, wypłaszczyło się i zniknęły góry. Czasami nawet pojawiają się zabudowania. 
O 19 zajeżdżamy do Neuquen. To chyba bardzo eleganckie miasto, bo pomocnik kierowców zwraca nam uwagę, że nie możemy zdejmować butów w trakcie jazdy i mamy je założyć ;p hahaha :D no dobra, zakładamy,  ale chyba nie myśli, że będę siedziała w tych buciorach całą podróż 17 godzin i w nocy.
O 20.30 dostajemy ciepłą kolację, jak w samolocie :) no zaraz, zaraz, ale turbulencji nie zamawialiśmy :p Mamy też taki specjalny stoliczek-tacę, tak jak podaje się śniadanie do łóżka ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz