poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Vias La Plage, jour 3

Dzień dobry!















Jedziemy na zakupy do Lidla w Agdes, mamy dużo spraw do załatwienia. Zanim się wygrzebiemy jest już prawie południe, czyli pora jedzenia dla chłopaków, więc musimy się spieszyć. W sklepie tłum żabojadów z wózkami naładowanymi po brzegi, masakra jakaś. Szybko, szybko kupujemy prawie wszystko,  co mamy na liście i karmimy Sebastiana na skwerze przy markecie. I jedziemy do pobliskiego SuperU po brakujące rzeczy- tort! (na jutrzejsze urodziny Adriana), sznurek do wiązania balonów i blok rysunkowy. Niestety, przy wejściu jest małpi gaj, który bardzo zainteresował Adriana. To bardzo sprytne marketingowo umieścić coś takiego przy wejściu/wyjściu, jedynym zresztą. 
Na szczęście udaje nam się zmylić czujność wnuka :)





















Gdy Sebastian robi sjestę, Adrian szuka ślimaków; ślimak, ślimak, pokaż rogi, dam ci sera na pierogi'. Bardzo go ciekawi, dotyka różków, które się chowają... to jest intrygujące :)
















I zajęcia plastyczne z babcią Olą...



























Po południu jest ładnie, chociaż zimno, ale i tak idziemy na plażę, by korzystać ze świeżego, morskiego powietrza. Zabawa jest fajna.

















Wieczorem, gdy dzieci już śpią,  dmuchamy balony, dużo balonów ;)






niedziela, 29 kwietnia 2018

Vias La Plage, jour 2

Pada. Leje. Cały dzień. Masakra jakaś.















Organizujemy więc chłopakom różne zabawy, ale nie jest łatwo utrzymać ich na 40 metrach kwadratowych :p

































Adrianek nieźle radzi sobie z puzzle, potrafi sam ułożyć 30 elementów układanki ;) zresztą ze smartfonem też, oooooo! skąd to się bierze??! :p bo generalnie nie ma dostępu do telefonu, ale umie przeglądać zdjęcia i włączyć sobie film....














Na szczęście, po południu przestaje padać i możemy iść na spacer :)


sobota, 28 kwietnia 2018

Vias La Plage, jour 1

Wyjeżdżamy o 9.30, pół godziny później niż planowano, ale to i tak jest super, zważywszy, że jedziemy z dwójką maluchów na tydzień na camping na południu Francji.
























Bez problemu przyjeżdżamy dwie godziny,  Sebastian śpi,  Adriana trochę muszę zagadywać. Koło południa zatrzymujemy się na parkingu w okolicach Orange na lunch. Cała ta zadyma z jedzeniem trwa godzinę i ruszamy dalej.














Jedziemy do Vias, a konkretnie do Vias La Plage na camping Le Napoleon*****. Camping jest ładny, domek też fajny, ale gdzie te 5*, to nie wiemy, bo chyba nie z powodu basenu, basen jest na każdym campingu, to już standard.














Cała podróż zajmuje nam 4 godziny, łącznie z jedzeniem; bardzo szybko!
Rozpakowujemy samochód i zagospodarowujemy w domku A23. Musimy policzyć wszystkie ruchomości, garnki, sztućce,  szklanki, talerze i inne, gdyż przy wyjeździe jesteśmy z tego rozliczani. Żabojady są w tym względzie bardzo pedantyczne, jak również w kwestii sprzątania. Trochę mnie to zawsze irytuje.






















Idziemy na wąską plażę o szarym piasku, co nie przeszkadza chłopcom w zabawie. Adrian buduje zamek i bawi się wiaderkiem i foremkami, a Sebastian przesypuje piasek między paluszkami, musimy tylko pilnować,  by nie zjadał kamyków :p
Później spacer do sklepu Spar z kiepską ofetą, ale do poniedziałku damy radę :p 
Adrian cały dzień nadaje, buzia mu się nie zamyka, mówi mieszanką polsko-francuską z przewagą polskiego, nie zawsze go rozumiem, ale jest uroczy ♥
Sebastian z kolei preferuje Macieja, gdy płacze uspokaja się u niego, ale powoli przyzwyczaja się i do mnie. A jak się śmieje, to słodki jest ♥



piątek, 27 kwietnia 2018

Urodziny Macieja

Umawiamy się z Asią i Rafałem w Saint-Égrève, koło Asi pracy. W Wok d'Asie świętujemy urodziny Macieja i zajadamy pyszne azjatyckie jedzonko, eat as much as you can.































O 16 odbieramy Adriana z przedszkola, bawimy się trochę w domu, a o 17.30 zabieramy Sebastiana od niani.
Wieczorem tort, a raczej tarta z truskawkami, z której Adrian wyjada prawie wszystkie truskawki :p Najlepszego! ;)



czwartek, 26 kwietnia 2018

Grenoble

Po podróży śpię 13 godzin! Aż do dwunastej! I nie mogę się obudzić,  jestem w jakimś niebycie. Ale chyba odsypiam niejedną podróż.... 
Zanim się wygrzebię, mija trochę czasu i idziemy odebrać Adriana z przedszkola, a później Sebastiana od niani. Wieczorne zabawy, jedzenie i dzieciaki idą spać.




środa, 25 kwietnia 2018

Znowu w drogę! Grenoble!

Autobus Filxbus do Berlina mamy o 4.20, a samolot EasyJet do Lyonu o 9.55, nie idę więc spać w ogóle, bo się nie opłaca i boję się, że zaśpimy :p Siedzę więc przy kompie i oglądam webinarium 'Strona internetowa w 2018 roku', a Maciej- oczywiście- śpi :p
Po 3.30 zamawiamy ubera i jedziemy na dworzec autobusowy z panem Damianem. W autobusie całą drogę śpię, Maciej budzi mnie, gdy dojeżdżamy na Schönefeld. Dziwne to lotnisko, chyba bardziej jestem przyzwyczajona do Tegla. I kontrola nieprzyjemna i niemiła.

















Do Lyonu lecimy 1h 55 i znowu całą drogę śpię.  Zasypiam zaraz po starcie, budzi mnie szuranie kół przy lądowaniu. Zabieramy nasz bagaż podręczny i idziemy szukać nawetki. W międzyczasie lotnisko rozbudowano i autobusy znajdują się daleko, przy starym lotnisku. Odjazd mamy za 15 minut, ledwo zdążamy. Nawetka jedzie do Grenoble godzinę,  ale tu już nie śpię :p Wysiadamy w Presque'ile, za chwilę podjeżdża Rafał i daje nam klucze od domu. Jedziemy tramwajem przez całe miasto, ładne to Grenoble :)
















Po południu idziemy na plac zabaw i bawimy się z Adriankiem. Pod wieczór odbieramy Sebastianka od niani i idziemy do domu.

środa, 18 kwietnia 2018

Lecimy do domu!!! Jujuy- Buenos Aires- Madrid- Berlin

Musimy wstać o piątej, o 5.30 przyjeżdża taksówka, a o 7.30 mamy lot linią Andes do Buenos Aires. Międzynarodowe (hahaha) lotnisko im. Gobernador Horacio Guzman  w San Salvador de Jujuy to dużo powiedziane :p 
Mój plecak waży 11 kg, a Macieja 15 kg, podręczny 4,5 kg i 6,5 kg.






















W Buenos w informacji na lotnisku pytamy, jak dostać się do kolorowej dzielnicy La Boca i później na międzynarodowe lotnisko EZE. Pani uczula nas, by w La Boca uważać na rabusiów i kieszonkowców. Podobno smarują ofiarę majonezem lub musztardą, a potem oferują pomoc w czyszczeniu,  podczas gdy kumpel okrada.
Jedziemy autobusem 33. La Boca jest to niewielka dzielnica, a jej mała część faktycznie kolorowa. Kiedyś była to zapewne biedna dzielnica biednych ludzi,  mieszkających w blaszanych domach. Później te elewacje zostały pomalowane na różne kolory i dzielnica stała się sławna i popularna. Pełno tu turystów, dużo knajp z dosyć drogim jedzeniem. Spotykamy parę, która była pod Aconcaguą, chwilę rozmawiamy. Spacerujemy z całym naszym bagażem,  mamy duże i małe plecaki, więc jest ciężko. Ale ładnie, kolorowo i wesoło :)








































































Koło 14 zbieramy się i jedziemy do centrum. Chodzimy po Estados Unidos, Peru i szukamy oferty obiadowej. Niestety,  w dwóch knajpach nie przyjmują płatności kartą, solo efectivo, w trzeciej, El Refuerzo można płacić kartą debetową. Zanim złożymy zamówienie, Maciej daje kartę do sprawdzenia. Jest ok. Zamawiamy więc bife de chorizo con papas rusticas, frijoles criollo y ensalada. To jest porcja dla konia!! Ten befsztyk waży chyba z 500 gramów! Kto to ma zjeść?!
Jest pyszne, gorące,  ale nie dajemy rady :p Każemy sobie zapakować para llevar; będziemy mieć kolację w Madrycie. Dobrze, że wzięliśmy piwo, aby spłukać żołądki :p Obiad jest bardzo drogi, danie kosztuje 350 ARS (nie raz, nie dwa za te pieniądze zjadaliśmy obiad oboje), do tego piwo za 190 ARS, razem 890 ARS, noooo Maciej poszedł po bandzie! Tak chciał mieć wystawny ostatni obiad w Argentynie :)





























Okazuje się jednak, że z tej wystawności to mamy tylko kłopoty :( Nie mamy już gotówki, wszystkie wydatki tak zaplanowaliśmy,  żeby nie zostały nam żadne argentyńskie pesos. Karta nie działa. Kelnerka mówi, że mamy iść do banku wypłacić pieniądze. Jakiego banku? Bank poza tym bierze prowizję za wypłatę. Z jakiej paki? Przecież sprawdzała kartę. Maciej proponuje, że zapłaci w dolarach, a ona mówi, że nie jest cambio i przelicza kwotę po niedobrym kursie. W końcu po gorącej dyskusji płacimy dolarami, ona wydaje resztę po właściwym kursie, ale mamy teraz 100 ARS, z którymi nie wiadomo, co zrobić :(
Fajna knajpka, świetne jedzenie, ale niesmak pozostaje...
Idziemy na paradę i czekamy na autobus nr 8 na lotnisko. W końcu przyjeżdża o 17.15 i dwie i pół godziny jedziemy na lotnisko, najpierw przez całe centrum ulicą Ridadavìa, która ma ponad 100 przecznic, a później przez dzielnice podmiejskie aż do EZE. Widzimy miejsca i budynki, które odwiedziliśmy podczas dwóch ostatnich pobytów, utrwalają się one w naszej pamięci. Buenos Aires jest miastem na skalę europejską, mnóstwo tu dużych,  eleganckich sklepów,  nie brakuje znanych marek.
Na lotnisku szybko robimy check in; okazuje się, że nie mamy żadnego zapasu czasowego i właściwie przyjechaliśmy w ostatnim momencie. Gdybyśmy przyjechali następnym autobusem, moglibyśmy nie zdążyć na samolot. Dostajemy chyba ostatnie miejsca i nie siedzimy obok siebie :( mamy 14A i 15E.
















Przechodzimy przez securidad, ale tym razem chyba przesadzają! Każą mi zdjąć plastikowy zegarek, a gdy mówię,  że to plastik, nie metal, strażniczka pokazuje metalową sprzączkę i mówi 'esto no es plastico, esto es metal', hahaha. Po przejściu przez bramkę z sekretnej kieszeni muszę wyjąć żółtą książeczkę szczepień i portfel, do którego strażniczka zagląda i po obmacaniu pokazać zawartość kieszeni. W jednej mam zużyte chusteczki, w drugiej papierek od cukierka i malutki balsam do ust. Balsam muszę odkręcić i jej pokazać :p No głupia jakaś!
Lecimy Iberią, wielkim potworem z 4 silnikami, to Airbus A 340-600. Na szczęście,  udaje się zamienić miejsca i siedzimy obok siebie. Okazuje się, że ostatnie miejsca, które nam przypadły, w pierwszym rzędzie przed ścianą w środkowej części są najlepsze,  gdyż dużo tu miejsca na nogi, mogę je mieć całkiem wyciągnięte :p Po ciepłej kolacji udaję się na spoczynek i śpię 10 godzin z dwunastu godzin lotu :) Nie oglądam żadnych filmów. Rano śniadanie i lądujemy w Madrycie.

































Mamy tu 5 godzin przesiadki i zastanawiamy się,  czy czasem nie skoczyć do miasta. Jednak chyba jest to za duża zadyma, która zabiera za dużo czasu (półtorej godziny na dojazd w jedną stronę), więc się nie opłaca i zostajemy na lotnisku. Tu przy ładowaniu sprzętu poznajemy guia z Ekwadoru i wspominając wyprawę z zeszłego roku, planujemy następną. Miło się rozmawia, jednak w końcu jesteśmy już zmęczeni tym gadaniem, żegnamy się i idziemy na samolot do Berlina. To Airbus A 320-200 Iberia Express. Po 5 tygodniach wyprawy przez 6 krajów Ameryki Południowej wracamy do domu....