Wczesna pobudka, śniadanie,
ostatnie pamiątkowe zdjęcia i idziemy do portu, wsiadamy na statek i płyniemy
na wyspę Taquile.
Jezioro jest dziś wzburzone i bardzo się kiwamy ;p Po ok. godzinie dopływamy do Taquile. Wspinamy się po kamiennej ścieżce, przechodzimy przez kamienne bramy, idziemy wzdłuż tarasowych pól, przechodzimy przez wioski. Furtki do posesji zrobione są z kijów, a zawiasy… ze starych podeszw!! dokładnie tak, jak o tym opowiadał Cejrowski ;)
W głównym mieście wyspy, na rynku
znajduje się dwupiętrowy budynek, w którym sprzedają miejscowe wyroby, utkane
przez mężczyzn! Tak, tak! Na Taquile to mężczyźni tkają i robią na drutach czerwone,
wzorzyste czapki J
taka w połowie biała oznacza, że mężczyzna to kawaler, a czerwona, że jest
żonaty. Kobiety noszą kolorowe, wielowarstwowe spódnice, haftowane
bluzki i czarne szale. Życie mieszkańców niewiele zmieniło się od czasów Inków-
nadal uprawiają ziemię tradycyjnymi narzędziami i nie stosują płodozmianu.
Zatrzymujemy
się w restauracji, gdzie zamawiane są pstrągi i zupa, my nie jemy, bo to nie
nasza pora na jedzenie, zresztą mam trochę problemów z żołądkiem, więc tylko
wypijam munię. Gdy oczekujemy na jedzenie, prezentują nam tradycyjne wyroby
tkackie oraz wyrób szamponu z rośliny rosnącej na wyspie, niestety nie
pamiętamy, jak się nazywa. Mężczyzna ugniata ją w kamiennej misie, polewa wodą
i po chwili otrzymuje pianę; przy jej pomocy pierze kłębek brudnej owczej
wełny, która po chwili staje się prawie śnieżnobiała.
Po lunchu schodzimy do
portu, wsiadamy na statek i wracamy do Puno. Wieczorem zjadamy obiad w
restauracji, która nie ma kucharza; zabawne, bo nie jest to jedyne miejsce,
gdzie poszukują obsługi kuchni, na szczęście właściciel ma pewne pojęcie o
gotowaniu. Nocujemy w hostelu Los Lobos i rano następnego dnia autobusem
jedziemy do Boliwii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz