sobota, 25 października 2014

Chivay

Rano jedziemy colectivo na terminal, jednak okazuje się, że autobus mamy dopiero o 12, więc musimy czekać. Trochę nam to komplikuje plany, gdyż pewnie będziemy musieli przenocować w Chivay. Muszę przyznać, że system transportu przy pomocy colectivos jest genialny. Jest ich mnóstwo, jeżdżą po określonych trasach, zabierają wielu pasażerów, często wręcz ich upychając i są taniutkie! Szkoda, że nie ma ich w Polsce L















Jedziemy 3 godziny autobusem do Chivay, po drodze podziwiając przepiękne widoki. Droga wije się wzdłuż zboczy gór, w dole widać tarasowe poletka z uprawami, w oddali wznoszą się majestatyczne szczyty wysokich na 5-6 tysięcy mnpm nadal czynnych wulkanów. Przejeżdżamy przez położoną na wysokości 4910 mnpm przełęcz Patapampa, skąd niezliczonymi, często wręcz karkołomnymi serpentynami zjeżdżamy do Chivay. 


















Gdy wysiadamy, zaczepia nas skromna kobieta, oferująca nocleg. Idziemy z nią do hostelu, gdzie mamy pokój 3-łóżkowy, chłodną wodę (a obiecywała gorącą!) i kiepski Internet ;p Jest już bardzo późne popołudnie, idziemy zwiedzić miejscowość, rozejrzeć się i coś zjeść.












































Kobiety w Chivay noszą przepięknie haftowane kapelusiki, bluzki i długie spódnice. Wiele z nich chodzi z wrzecionami i przędzie wełnę, z której później powstają rozmaite wyroby. Idziemy na rynek, gdzie zjadamy szaszłyczki z lamy za 1 sola, oglądamy towary wystawione na sprzedaż, ale to sama tandeta, więc idziemy do knajpki, gdzie za niewielkie pieniądze zjadamy zupę, pstrąga z ryżem i surówką, a na deser jakiś rozwodniony sok, czyli menu del dia.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz