O godz. 16.55 lecimy Wizzairem z
Poznania do Barcelony, 2,5h, zaczynając naszą kolejną przygodę z Ameryką
Południową. Tu, na lotnisku spędzamy noc, cisza i spokój, a następnego dnia o 8 rano mamy samolot do
Madrytu, Barajas. Lot trwa 1,5h, cały przesypiamy, budzę się przy lądowaniu, myśląc, że to turbulencje :p
O 13.05 startujemy do Limy. Oba nasze hiszpańskie loty obsługuje Iberia. Po 12h, to jakaś masakra!, przekroczeniu równika (po raz pierwszy w życiu!), obejrzeniu wszystkich dostępnych filmów i zjedzeniu wszystkiego, co nam na pokładzie serwują, lądujemy w Limie, na lotnisku Jorge Chavez. Jest 18.00 czasu lokalnego, różnica czasu to 7h.
O 13.05 startujemy do Limy. Oba nasze hiszpańskie loty obsługuje Iberia. Po 12h, to jakaś masakra!, przekroczeniu równika (po raz pierwszy w życiu!), obejrzeniu wszystkich dostępnych filmów i zjedzeniu wszystkiego, co nam na pokładzie serwują, lądujemy w Limie, na lotnisku Jorge Chavez. Jest 18.00 czasu lokalnego, różnica czasu to 7h.
Po wyjściu do głównego holu
otaczają nas taksówkarze. Z bankomatu wypłacamy 200 soli (mniej więcej
równowartość 200 zł), a bank chwilę później blokuje mi konto (niby, że w moim
własnym interesie, bo transakcja została dokonana w podejrzanym miejscu!
wniosek: należy na wakacje jeździć tylko do Międzyzdrojów!)! Jedziemy taksówką
(50 soli, chciał 60, ale się targowaliśmy) do naszego hostelu Santa Rosa w centrum Limy,
3 min od Plaza de Armas. Tu, zamiast odpocząć po długiej podróży, użeramy się z
bankiem, usiłując odblokować kartę. W końcu, po kilkunastu telefonach,
wyjaśnianiu, podawaniu sekretnych kodów, otrzymanych od córki w środku nocy (w
Polsce jest godz. 2) udało się…
Witaj Ameryko Południowa! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz