Wczesna pobudka, już nie pada, a tylko mży, ale niebo jest szare, pokryte ołowianymi chmurami. Idziemy na przystanek autobusowy, a tu długa kolejka do autobusu. Okazuje się, że jadą one jedne po drugich, zaraz jak będzie komplet pasażerów. Wszyscy kupują peleryny przeciwdeszczowe, więc my też (ani razu podczas wyprawy ich nie użyliśmy).
Jedziemy około pół godziny, autobus paruje, wspinamy się serpentynami w górę do
Machu Picchu. Gdy dojeżdżamy na miejsce, przed wejściem kłębi się tłum.
Pokazujemy nasze wydruki z Internetu i dowiadujemy się, że jeszcze czegoś nie
wydrukowaliśmy, ale miła pani po chwili przynosi nam te papiery i wchodzimy.
Święta góra Inków spowita jest we mgle, ale mamy nadzieję, że wiatr ją
przewieje i będziemy mogli podziwiać tajemnicze miasto w całej okazałości. Miasto
założono już w czasach przedinkaskich ale główna zabudowa pochodzi z okresu
panowania dziewiątego Inki Pachakuti Yupanki. Cały kompleks Machu Picchu
podzielony jest na dzielnice. Wchodzimy od strony dzielnicy strażników i
rolników. Potem oglądamy pałace książęce ze świątynią słońca Coricancha, dalej
idziemy do zespółu świątyń ze słynną Tres Ventanas oraz Intiwatana. Potem
przechodzimy obok Huayna Picchu ale dostać się tam nie udało. Wejście trzeba
rezerwować najmniej 2-3 miesiące przed wizytą. Wreszcie zwiedzamy klasztor
dziewic słońca i świątynię Kondora. Chodzimy, zwiedzamy kamienne budowle,
podziwiamy kunszt budowniczych i ich precyzję. Machu Picchu urzeka nas swoim
tajemniczym pięknem.
Spędzamy tu 6 godzin, w końcu musimy wracać, gdyż czeka nas godzina zejścia tymi serpentynami, którymi tu wjechaliśmy; na szczęście ścieżka je przecina, więc droga jest znacznie krótsza.
Na dole, w Aguas Calientes idziemy coś zjeść w lokalnej garkuchni; płacimy 5 soli za menu del dia, czyli zupę, ryż z mięsem i pićko. O 14.30 wsiadamy do pociągu, znów snack i bezalkoholowy drink i po 2 godzinach jesteśmy w Ollantaytambo. Tu zabieramy nasze plecaki z hostelu i colectivo wracamy do Cusco. Znów śpimy w tym okropnym hostelu Pampawasi, w brzydkim, ciasnym pokoju bez okna, na szczęście śniadanie jest dobre i duże.
Spędzamy tu 6 godzin, w końcu musimy wracać, gdyż czeka nas godzina zejścia tymi serpentynami, którymi tu wjechaliśmy; na szczęście ścieżka je przecina, więc droga jest znacznie krótsza.
Na dole, w Aguas Calientes idziemy coś zjeść w lokalnej garkuchni; płacimy 5 soli za menu del dia, czyli zupę, ryż z mięsem i pićko. O 14.30 wsiadamy do pociągu, znów snack i bezalkoholowy drink i po 2 godzinach jesteśmy w Ollantaytambo. Tu zabieramy nasze plecaki z hostelu i colectivo wracamy do Cusco. Znów śpimy w tym okropnym hostelu Pampawasi, w brzydkim, ciasnym pokoju bez okna, na szczęście śniadanie jest dobre i duże.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz