Jedynym minusem naszego hostelu jest brak śniadania, więc idziemy do restauracji. Tu za śniadanie (bułki, masło, dżem, jajecznica lub jajka sadzone) płacimy po 12 soli, bardzo drogo w porównując cenę wczorajszego zestawu obiadowego za 7 soli. Najedzeni, idziemy na dworzec, załatwić sobie bilety kolejowe do Machu Picchu. Płacimy 107 $ za bilet de ida y vuelta, czyli w dwie strony, strasznie drogo, zwariowali chyba! Cwaniaki, wykorzystują fakt, że tysiące ludzi na całym świecie marzy o tym, by pojechać do Machu Picchu choćby raz w życiu i windują cenę! No chyba będziemy tu raz w życiu i tyle… Opcją jest przejście części drogi pieszo, jak to robi wielu turystów (również Asia i Rafał), ale w naszym wieku zasługujemy już na troszkę komfortu J
Niektórzy wybierają Camino Inka,
czyli 5-dniowy trek, ale gdy kupiliśmy bilety na samolot i zaczęliśmy szukać w
Internecie, okazało się, że nie ma terminów (podobno trzeba je rezerwować kilka
miesięcy wcześniej). I ta cena! 500 dolarów/euro/ funtów; Peruwiańczycy chyba
nie czują różnicy kursów, zresztą zauważyliśmy, że w ogóle mają kłopoty z
liczeniem, nawet sprzedawcy :p
Dziś zwiedzamy wielką fortecę
Ollantaytambo, miejsce o wielkim znaczeniu religijnym i militarnym. Strome
schody prowadzą do grupy budowli z nieukończoną Świątynią Słońca. Podziwiamy
ogromne megality, ustawione jedne na drugim bez fugi czy innego spoiwa, nie ma
między nimi najmniejszej szpary, tak że nie można tam nawet wcisnąć karty
kredytowej.
Po południu jedziemy taksówką za
utargowane 30 soli (taksówkarz mówi, że to dość daleko i droga jest zła, co
okazuje się prawdą) do ruin Pumamarca w pięknej dolinie Patacancha. Wdrapujemy
się na wzgórze, na którym rodzina indiańska uprawia rolę- kobieta i trzech
mężczyzna kilofami kopią glebę, a czterech chłopców wrzuca do ziemi jakieś
nasiona- i oglądamy pozostałości wojskowej twierdzy.
Gdy schodzimy, Indianka
częstuje nas chichą, która smakuje dobrze sfermentowanym piwem. Cejrowski
twierdzi, że Indianki plują do niego, by przyspieszyć proces fermentacji; jakoś
nam to nie przeszkadza :p Widzimy mężczyznę, który przy pomocy woła,
ciągnącego radło orze górskie poletko;
pomaga mu chłopiec. Robimy im zdjęcia, za które każą sobie zapłacić un sol,
dajemy im 2 sole.
Schodzimy do doliny, w której położone jest Ollantaytambo, po drodze podziwiając piękne widoki. Zauważamy, że rośnie tu eukaliptus, wysokie drzewo o łuszczącej się korze, ale nie ma tu coala. W miasteczku kupujemy piwo Cusqena dorada, siadamy na krawężniku i odpoczywamy. Po chwili nadjeżdża tuk-tuk , wysiadają z niego robotnicy wracający z pola, wypakowują radła i kilofy… ciężka jest praca na roli w Peru.
Po południu wsiadamy do pociągu
Inca Rail i jedziemy do Aguas Calientes. Pociąg jest komfortowy, wygodny, a
stewardzi serwują przekąski i bezalkoholowe drinki, wliczone w cenę biletu. Widoki
są piękne, ale nie tak zachwycające, jak się spodziewałam po przeczytaniu opisu
podróży do Machu Picchu :p Co więcej, zaczyna się chmurzyć, a gdy dojeżdżamy do
stacji końcowej wręcz leje! Pełna obaw myślę o dniu jutrzejszym…
Kupujemy bilet na autobus na najwcześniejszą możliwą godzinę, czyli na 5.30! Szukamy hostelu, w pierwszym nie ma miejsc, to samo w drugim, do trzech razy sztuka :p mamy pokój bez śniadania (bo przecież i tak wstajemy o 5 rano) za 70 soli, no trudno. A deszcz nadal pada…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz