poniedziałek, 10 lipca 2023

Yolyn Am, czyli lodowiec na pustyni

Po śniadaniu ruszamy w dalszą drogę. Najpierw zajeżdżamy do Dalanzadgad, gdzie odbieramy nasze bagaże!!! Wygląda, że są w stanie nienaruszonym. Nareszcie! Musimy jednak zapłacić Gayi dodatkowe 50$ za wynajęcie człowieka, który czekał na lotnisku, odebrał je i nam dostarczył. Zatrzymujemy się u zaprzyjaźnionej z Gayą rodziny, gdzie skorzystać możemy z przytulnej, domowej toalety i gdzie Erka - po kąpieli w publicznym prysznicu - podaje nam lunch.

























Takie świetne koszulki dostaliśmy od Pawła w prezencie, z całą trasą trzytygodniowej wyprawy.













To czwarty dzień od wylotu ze Stambułu bez łazienki, bez mycia, żądam więc prysznica. Zawożą nas do publicznej łaźni, w której Erka wykupuje nam mycie. Nareszcie! Swoją drogą nie rozumiem, jak można tak bez wody?? Rozmawiamy z facetem, który odebrał nasze bagaże i wypytujemy o to mycie. Okazuje się, że w dosyć dużym mieście jak to Dalanzadgad ludzie nie mają bieżącej wody w domach. Jak się myją? No właśnie w takich publicznych, płatnych prysznicach. Dlaczego nie wykopią studni? Bo to jest za drogie, nie stać ich. I koniec tematu.











Zjadamy lunch i jedziemy na miejsce dzisiejszego noclegu, po drodze robiąc zakupy na wieczór. A sklep jest całkiem duży, z dużym wyborem towarów. Wzbudzamy spore zainteresowanie miejscowej ludności.













Dojeżdżamy do geru zlokalizowanego w Gobi Gurvansaikhan National Park, rozlokowujemy się i jedziemy do Ice Valley.
 




Gotowi do drogi, lol. I już wszystko mamy. Tylko gdzie jest Polska? I walizka Pawła?





Wąwóz Yolyn Am leży w południowej części Mongolii, w górach Gurvan Saikhan, nieopodal miasta Dalanzadgad. Nazwa Yolyn Am tłumaczona jest najczęściej jako 'Dolina Sępów'. Tłumaczenie to nie jest do końca precyzyjne; gdyż ptak, któremu kanion zawdzięcza nazwę, to yol, przedstawiciel jastrzębiowatych ptaków.
Droga dojazdowa rozpoczyna się mniej więcej w połowie trasy pomiędzy Dalanzadgad a Bayandalai. Gdy docieramy do bramy parku narodowego Erka kupuje bilety wstępu i dalej jedziemy kilkunastokilometrową, szutrową trasą, która prowadzi do parkingu przed wąwozem.



Tu Puujee i Erka zostają w aucie i czekają na nas, a my idziemy doliną do lodowca, pół godziny w jedną stronę. Oczywiście zabradziarzymy tu dłużej, bo idziemy dalej, nie tylko do dużego lodowca, ale do małego i jeszcze niemal do końca wąwozu, gdzie otwiera się na drugą dolinę.
 











Wąwóz Yolyn Am charakteryzuje się stromymi, skalnymi ścianami, które w znacznym stopniu ograniczają dostęp światła słonecznego do jego dna. Dzięki temu panujące w nim warunki są bardzo dalekie od pustynnych. Środkiem kanionu płynie rzeka, której nie są w stanie wysuszyć nawet letnie upały. Jej brzegi porośnięte są soczyście zieloną trawą, podskubywaną przez konie.









































Podczas powrotu spotykamy Mariję, towarzyszkę naszej samolotowej niedoli, która z inną grupą podróżuje po Mongolii. Niebywałe! Cieszymy się, śmiejemy, opowiadamy dotychczasowe wrażenia z wyprawy.
















Wracamy i przed gerem obalamy połówkę Czingis Chana, z przerwą na kolację. W nocy nie jest tak gorąco jak poprzedniej.

















Prognoza pogody na najbliższe dni nie jest najlepsza.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz