Rano budzi nas lekki deszcz, a niebo jest zaciągnięte. Gospodyni chce mi pokazać pamiątki, jakie sama wykonuje na sprzedaż. Chętnie zaglądam do jej gera, ale nic mi się nie podoba, więc nic nie kupuję. Pytam, czy mogę zrobić zdjęcia jej domu, z dumą mi go pokazuje, a te malowane meble są naprawdę piękne.





Zbieramy się i jedziemy w stronę Sand Dunes. Zastanawiamy się już od dłuższego czasu, jak Puujee znajduje drogę na tych bezdrożach. Nie ma tu oczywiście żadnych znaków drogowych, żadnych dróg. Zajeżdżamy do małego centrum handlowego, gdzie robimy podstawowe zakupy i ruszamy w drogę.





Jedziemy bezdrożami, a krajobraz ciągle się zmienia, początkowo kamienną pustynią, która później przechodzi w piaszczystą, potem mamy piaski, górki porośnięte zieloną roślinnością. I tu zakopujemy się. Początkowo wygląda to groźnie, gdyż auto zawieszone jest brzuchem na górce, ale nasz dzielny kierowca daje radę i sprawnie wyjeżdża.


.jpeg)




Później znowu kamienna droga przez pustynię i diuny. Po naszej lewej stronie przez kilkadziesiąt kilometrów ciągnie się wielka piaszczysta diuna. zajeżdżamy do Sand Dunes. Zatrzymujemy się w guesthousie Goviin tugul. Noo, warunki tu niemal luksusowe. Gery są jakby bardziej czyste i nowsze, są toalety i prysznice oraz jadalnia. Zjadamy lunch i jedziemy na diuny.









Sand Dunes mają 185 km długości, 5-20 km szerokości i wznoszą się na wysokość 196 mnpm i jest to jedna z największych oaz w Mongolii, która rozciąga się od północnego zachodu do południowego wschodu, tuż za łańcuchami górskimi Sevrei, Nomgon, Zulun w prowincji południowej Gobi. Zwane są przez miejscowych 'DuutMankhan', co oznacza 'śpiewający piasek', z powodu dźwięku jaki wydaje podczas wietrznych dni, kiedy piasek trzeszczy i świszczy. Piękna rzeka Khongor o długości 10 km, otoczona zielonymi łąkami i krzewami płynie przez diuny i na końcu, u stóp wydmy napotyka na jezioro Adag. Khongorynels zostały wybrane jednym z dziewięciu cudów kraju w 2010.
Zostawiamy auto z Puujee u podnóża i razem z Erką wspinamy się na górę. To nie jest łatwa wspinaczka. Niby nie jest wysoko, ale dosyć stromo. Robię jeden krok w górę i dwa zjeżdżam w dół, gdyż piasek usuwa mi się spod stóp. Jeny, ale ciężko! To jedna z trudniejszych wspinaczek, jakie robię. Nie przeszkadza mi wysokość, stromość czy gorąco, tylko ta ślamazarność podejścia. Wreszcie docieram na górę, po ponad półtorej godzinie i wow! jaki widok!







.jpeg)



Deniwelacja to 185 m, niedużo, tylko ten obsuwający się piasek....




.jpeg)
.jpeg)
.jpeg)
Wspinaczka zajmuje ponad godzinę. Jednak widoki, które rozpościerają się ze szczytu, są zdecydowanie warte wysiłku. Naszym oczom ukazuje się bezkresna pustynia, pełna idealnie gładkich, piaszczystych wydm i nietknięta ludzką stopą. Widok jest wprost niemożliwy do opisania słowami.


.jpeg)



Robimy sobie sesję zdjęciową, również z Koreankami, które wkrótce po mnie weszły na górę i zaczynamy schodzić/zbiegać. Zsuwanie się piaskowych mas pod wpływem naszego ciężaru staje się sojusznikiem. Każdy krok powoduje, że przemierzamy błyskawicznie niesamowitą odległość. Ale fajnie!









Wracamy do guesthousa, bierzemy prysznic, woda ledwo ciurka i wieczorem mamy przechadzkę (bo nie przejażdżkę) na wielbłądach. Dwugarbnych, czyli baktrianach. Trochę się boję, bo takie jakieś dziwne są, inne niż te na Saharze. No ale dobra, po pierwszym strachu już jest ok. Idziemy sobie spokojnie, robimy zdjęcia i wracamy. Całość trwa 50 minut, zamiast godziny. No cóż...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz