środa, 19 lipca 2023

wizyta u pasterzy

Budzę się o 6! Jeszcze przed śniadaniem wchodzimy na pobliską górkę, z której roztacza się wspaniały widok na jezioro. Idę w bieliźnie termicznej, bo jest jeszcze lekki chłodek. Wracamy, zjadamy śniadanie i ruszamy w dalszą drogę na północ.
 






























Śmieci wyrzuca się tu do dołów, są one później spalane. To nam się nie podoba.



Po drodze zatrzymujemy się u pasterskiej rodziny. Tu częstują nas jogurtem, śmietanką i serem z mleka jaka. Smaczne, ale inne niż w domu.
 



























Jedziemy dalej z przerwą na lunch i igraszki z jakiem, który mruczy, prycha i sapie, trochę się zbliża, jakby chciał zaatakować, a potem ucieka.
W życiu nie widziałam tylu zwierząt, nawet na Los Llanos w Wenezueli. Ale nic dziwnego, skoro jest ich tu około 60 milionów. Konie, krowy, owce, kozy. I wielbłądy na południu i renifery na północy. I tylko ciągle zastanawiam się, dlaczego nie ma tu świeżego mleka i rozmaitych serów. Przecież to aż się prosi, by kwitła tu produkcja nabiału. Codziennie jedlibyśmy białe sery i pili mleko prosto od krowy. A tak, to udało nam się tego tylko trzy razy zasmakować.




























Krajobraz staje się coraz bardziej górzysty. Po ośmiu godzinach jazdy przyjeżdżamy do Moron, całkiem sporej miejscowości, gdzie dziś nocujemy w Mountain View Guesthouse. Pensjonat jest niepozorny, upchano tu kilka domków jeden przy drugim, ale my śpimy w pokoju w głównym budynku. Jest on ładnie urządzony, podobnie jak coffee house, gdzie serwują nam posiłki. Tylko te łóżka, twarde jak to w Mongolii, ale tu wyjątkowo- twarda decha, a na niej 0,3cm pianki, twardo jak na stole! Nie wiem, jak będę dzisiejszej nocy spała.















Na kolację dostajemy pierożki momo z baraniną, smaczne. Wieczór spędzamy w coffee house przy piwie. Erka i Puujee śpią u jakiś znajomych gdzieś na mieście.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz