Jedziemy dziś pod Świętą Górę Mongołów, 4008mnpm. Nie można się na nią wspinać, gdyż jest miejscem medytacji. Ponadto jej górna partia pokryta jest wiecznym śniegiem, dlatego jest niebezpieczna. Zdarzało się, że ginęli tu ludzie, ostatnio podobno jedenastu. Ale jak, skoro nie można na nią wchodzić? Jedzie z nami siostra Erki, która pomaga jej przygotowywać posiłki.



I znowu te bezdroża.... ale nam się to podoba. Ten kraj jest zupełnie inny niż te, których do tej pory doświadczaliśmy. I potrzeby fizjologiczne załatwiane ot tak, przy drodze, za samochodem, bez skrępowania.






Sugerujemy Erce, żeby nie było gotowania lunchu, bo szkoda czasu. Zajeżdżamy na miejsce i po południu robimy wycieczki, a przecież jesteśmy już zmęczeni jazdą od rana. Lepiej by było od rana jakiś wysiłek, a potem możemy jechać, ale nie wiem, czy to się da logistycznie zrobić. Fakt, że dziś dostajemy szybki lunch. I dobrze.



Idziemy do malutkiej buddyjskiej kaplicy, a potem, na szagę przez łąkę. No i nie jest to najlepszy pomysł, bo po pewnym czasie teren robi się podmokły, bagnisty, więc musimy przeskakiwać z jednej kępy trawy na drugą. Później napotykamy strumień, na szczęście jest w nim sporo głazów i kamieni, więc bez problemu przedostajemy się na drugą stronę. Teraz przedzieramy się w górę, do drogi przez chaszcze i kłujące krzaki z kolcami.







Wreszcie wychodzimy na piaszczystą drogę, którą wędrują ludzie i jeźdźcy na koniach. Potem ścieżką między skałami, po kamieniach docieramy nad brzeg laguny, znajdującej się w kraterze wygasłego wulkanu u stóp Świętej Góry. Ładnie tu. Schodzimy. Cała wycieczka trwa 3,5 godziny. Na dole jemy już kolację i jedziemy na miejsce noclegowe.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz