piątek, 14 lipca 2023

Erdenedzuu chijd, czyli najstarszy klasztor lamajski w Mongolii

Po śniadaniu jedziemy do buddyjskiego klasztoru Erdene Zuu, inaczej Erdenedzuu chijd, pierwszego i największego klasztoru buddyjskiego w Mongolii, założonego pod koniec XVI wieku przez Abataj-chana. Otoczony jest 108 białymi stupami i mieści kilka budynków, w których znajdują się świątynie, muzeum i centrum medytacyjne. Robi wrażenie.

















Początkowo posiadał trzy główne świątynie: Dzuundzuu, Ichdzuu i Baruundzuu (odpowiednio: Wschodni Budda, Wielki Budda, Zachodni Budda), a cały ten zespół określano jako Gurwandzuu, czyli Trzech Buddów. Pełna nazwa klasztoru, ze słowem erdene (skarb) oznacza Drogocenne Statuy Buddy. Klasztor szybko się rozbudowywał i w 1792 miał 62 świątynie i ponad pół tysiąca pomniejszych budynków. W 1734 rozpoczęto budowę wielkiego prostokątnego muru otaczającego klasztor z 27 suburganami, czyli stupami.




















Zwiedzamy kompleks klasztorny, na który składają się świątynie w stylu chińskim i tybetańskim.


































W 1799 zbudowano Złoty Suburgan poświęcony czwartemu Bogdo gegenowi.






















Świątynia Lavran jest 'typu tybetańskiego' i jako jedyna nie posiada typowego dachu w kształcie pagody. 





Klasztor wciąż jest miejscem modlitw wiernych i medytacji mnichów.














Po wyjściu z monastyru napotykamy ludzi w ludowych strojach, wypożyczonych z pobliskiej wypożyczalni. Robią sobie zdjęcia i również nam chętnie pozują.
















Potem jedziemy na wzgórze, na którym znajduje się pomnik imperium Mongołów. Robimy małą przechadzkę i wracamy do guesthouse'a.
 



























Stąd idziemy na pobliskie wzgórze, gdzie znajduje się Old Turtle Rock i Phallic Rock. Stąd rozpościera się wspaniały widok na miasto i otaczające je wzgórza.
 






Kamienna rzeźba przedstawiająca żółwia z XIII wieku jest jedną z nielicznych pozostałości po Karakorum, stolicy Imperium Mongołów.












Wracamy do Gayi, zjadamy lunch, robimy pamiątkowe zdjęcia i ruszamy dalej.
 












Po drodze zatrzymujemy się na chwilę w jednym z miejsc, gdzie miejscowi spędzają wolny czas, robią pikniki, odpoczywają i świętują. Miejsc tych jest pełno, mam wrażenie, że cała Mongolia wyruszyła w trasę.
 































Utylizacja odpadów po mongolsku; nie podoba nam się to ;(


Krajobraz zmienia się diametralnie. Nie jedziemy już przez bezkresny step, wjeżdżamy w teren pagórkowaty, pojawiają się nawet drzewa. Droga jest fatalna, pełna dziur, które Puujee stara się omijać, ale jest ich momentami tak dużo, że i tak w jakąś wpadamy. Dlatego mają zapasowe resory. Jechać tu nocą to duże ryzyko. Ruch na drodze jest spory, auta jadą w obie strony, bo trwa festiwal Nadaan. Przy drodze ustawione są gery, a przed nimi piknikują mongolskie rodziny. Widzimy mnóstwo pasących się na zielonych łąkach kóz, owiec, krów i koni, są nawet jaki. I nawet jeźdźców na koniach, którzy robią wyścigi. Takich ilości zwierząt nigdzie na świecie nie widziałam.









Na nocleg zajeżdżamy nad Great White Lake, a nasz ger wyposażony jest w żeliwną kozę, którą na noc nam rozpalają. Na kolację podają wodnistą zupę z makaronem i kawałkami mięsa.
 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz