niedziela, 23 lipca 2023

Amarbajasglant chijd

Przed 6 budzą mnie mućki swoim głośnym muczeniem muuuuuu, na szczęście udaje mi się jeszcze zasnąć. I budzę się ponownie o 8. Śniadanie serwują z półgodzinnym poślizgiem, ale w sumie nie ma to większego znaczenia, gdyż dziś jedziemy krótko, bo tylko 4 godziny. Najpierw szosą, by po trzech godzinach zjechać z niej i dalej tłuczemy się po wertepach przez ponad godzinę. Widoki są piękne.



































Przyjeżdżamy do malutkiej osady tuż przy Amarbajasglant chijd, buddyjskim monastyrze. Trochę się dziwimy, że już tutaj zatrzymujemy się na nocleg, bo myśleliśmy, że podjedziemy bliżej Ułan Bator, dokąd mamy dojechać jutro. A tak to zostanie nam jeszcze 400km. Bywa tak, że coś sugerujemy, Erka się zgadza, a potem okazuje się, że czy to z powodów logistycznych, czy też słabej znajomości języka i komunikacji wychodzi całkiem inaczej. Ale spoko, dajemy radę, tylko czasem się dziwimy. Zajmujemy nasz ger i czekamy na lunch, jeny, znów suchy makaron z kawałkami wołowiny. No i sałatka, na szczęście.












Idziemy do monastyru, który robi na mnie wielkie wrażenie, wstęp 10.000T. Zwiedzamy poszczególne budynki, nie wszystkie są dostępne z powodu remontu, w głównym młody mnich opowiada nam krótko historię klasztoru i oprowadza po górnym piętrze. W pustych dziś pomieszczeniach znajdowała się kiedyś biblioteka, została ona jednak zniszczona w czasach stalinowskich.











































































































































Potem wchodzimy na wzgórze, na którym znajduje się wielki, złoty posąg Buddy. Niektórzy wjeżdżają tu samochodem.






































































Następnie grzbietem górki idziemy do dużej stupy, otoczonej kamiennymi posągami Buddy, którą obchodzimy dookoła.






























Jeszcze oglądamy kilka stup i wracamy do gera. Tu odpoczywamy, czekając na kolację.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz