poniedziałek, 24 lipca 2023

Ułan Bator

Noc jest straszna! Dopada mnie kosmiczne wręcz gastro, nie śpię całą noc, nie wiem, czy skumulował się tu brak higieny i czystości podczas tej prawie trzytygodniowej wyprawy czy co. Trafia mnie i Pawła, Maciej przechodzi bez szwanku. Rano wstaję słaba jak kot, a zamówiliśmy sobie wczesne śniadanie, o 6.30, żeby jak najszybciej dojechać do Ułan Bator. Śniadania nie jem, wypijam tylko gorzką herbatę.
 


Ruszamy o 7.30, najpierw przez łąki, polnymi drogami, by po ponad godzinie wjechać na szosę. I jedziemy tak w sumie 5 i pół godziny, a ja całą drogę przesypiam. W UB zatrzymujemy się na lunch w osiedlowym barze, ale Paweł i ja nic jeść nie chcemy, życzymy sobie tylko zimną colę. Tylko Maciej zjada kapuchę z mięsem i bułą.



Trochę kluczymy po osiedlowych uliczkach, zanim trafiamy do naszego hostelu, Travel Circle. Żegnamy się z Erką, z Puujee zobaczymy się jutro, bo. nas zawiezie na lotnisko. Odpoczywamy. Nawet trochę przysypiam. Nadal jestem słaba.








Mongolskie łóżka są bardzo twarde, śpi się jak na deskach, nie! śpi się na deskach czy płycie ze sklejki. Tu zaglądam pod materac, cienki, ma pewnie ze 4, najwyżej 5 cm grubości, a pod spodem twarda sklejka!



W końcu decydujemy się wyjść na miasto. Idziemy na główny plac z fontannami, w których taplają się roześmiane dzieci. Dookoła znajdują się liczne wielkie, monumentalne budynki administracyjne, w typowo socrealistycznym stylu. Znajduje się tu Pałac Kultury i Nauki, Teatr Opery i Baletu, parlament oraz budynek giełdy. Nie robią może piorunującego wrażenia, jednak stanowią istotny element mongolskiej państwowości.







Czyngis Chan jest narodowym bohaterem Mongolii. Praktycznie wszystko, co możliwe, zostało nazwane w tym kraju jego imieniem. Znaleźć więc można ulice, skwery, banki, a nawet wódkę o dumnej nazwie 'Czyngis Chan', którą przecież testowaliśmy. Nic więc dziwnego, że główny plac w stolicy również nosi imię słynnego wojownika. Plac powstał w roku 1921, po utworzeniu Mongolskiej Republiki Ludowej, w miejscu wyburzonego klasztoru. Otrzymał wówczas nazwę Plac Suche Batora – przywódcy mongolskiej rewolucji. W związku ze zmianami ustrojowymi, w 2013 roku przemianowano go na Plac Czyngis Chana. Jednak siedzący na koniu Suche Bator, do dziś spogląda z dumą na swoje miasto z położonego na środku placu pomnika.











Ułan Bator wyrosło z koczowniczej siedziby przywódców religijnych Mongolii, nazywanej Örgöö (Urga). Początkowo działała przede wszystkim jako wędrowny klasztor, zmieniający co jakiś czas swoje położenie. Od momentu powstania Urgi w 1639 do jej ostatecznego umiejscowienia na terenie dzisiejszego Ułan Bator w 1778, jej lokalizacja zmieniała się aż 28 razy!
Dopiero z czasem Ułan Bator stał się pełnoprawnym miastem. Rozwojowi sprzyjało przede wszystkim dogodne położenie na szlaku herbacianym pomiędzy Rosją i Chinami, który rozkwitł w XIX w. Mimo to mieście nie można było mówić jako o metropolii. Jeszcze w początkach XX wieku zamieszkiwało je raptem 60 tysięcy ludzi.
Gwałtowny rozwój Ułan Bator przypada na okres wpływów sowieckich, czyli od lat 20. ubiegłego stulecia. Zmieniono wówczas nazwę miasta z Urga na współczesne Ułan Bator, oznaczające czerwonego wojownika, a wkrótce rozpoczęto budowę bloków z wielkiej płyty. Gwałtownym impulsem do rozwoju była także budowa kolei transmongolskiej, która przyniosła dalszy rozwój cywilizacyjny. Pojawiły się wówczas kina, teatry, muzea. Miasto z roku na rok rozrastało się, by obecnie osiągnąć szaloną liczbę 1,5 mln mieszkańców – czyli połowę całej populacji Mongolii. Na ulicach Ulan Batar mnóstwo młodych ludzi, praktycznie sami młodzi ludzie, nie starsi niż 30 lat, przystojni Mongołowie i ładne Mongołki, nie widzimy tu wcale starych ludzi, tylko tętniącą młodym życiem metropolię. W końcu połowa ludności Mongolii mieszka w stolicy.
Ale Mongołowie nie są tak serdeczni, otwarci i uśmiechnięci jak np. Filipińczycy. Wynika to pewnie z surowego klimatu, w którym przyszło im żyć. Uśmiecham się do ludzi i nie zawsze ten uśmiech jest odwzajemniony; nie jestem do tego przyzwyczajona. Ale są grzeczni i uprzejmi.











Spacerujemy, robimy zdjęcia i szukamy czegoś do jedzenia. Pada na ramen, bo to w naszej sytuacji żołądkowej najlepsze i jedyne wyjście. Zjadamy go w knajpie ze street foodem, kosztuje 15.000T, smakuje rybą i nie jest najlepszy. Mój domowy jest zdecydowanie lepszy. Wracamy do hostelu, robimy check in, pakujemy się (chociaż właściwie to jesteśmy cały czas spakowani), bierzemy gorący (!) prysznic (!) i idziemy spać, bo jutro pobudka o 4, uuuuh.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz