Z samego rana, o 8.20 mamy prom na Cebu, jednak najpierw musimy zarezerwować miejsca, zapłacić opłatę portową, 30PHP/os. i nadać bagaże za 100PHP/sztukę. Zimno na tym promie jak w psiarni, przez te dwie godziny zamarzam na kość. Dopływamy i wreszcie wychodzę na ciepełko.



Takie mamy itinerary na dzisiaj.

Bierzemy dużą taksówkę do hotelu, 400PHP. Hotel Beds and Friends jest bardzo ładny i czysty, urządzony nowocześnie, ma basen na najwyższym piętrze, nocleg kosztuje 1580PHP i 1880PHP ze śniadaniem. Check in jest dopiero o 14, my docieramy tu ok. 11, więc zwalamy bagaże w recepcji i jedziemy na wycieczkę na wyspę Olango.


Zamawiamy tutejszego Ubera czyli Grab car za 380PHP i jedziemy do portu. Tu kupujemy bilety po 40PHP/os. i płyniemy stateczkiem Trans Olango Shipping Transportation na wyspę.


















Tu dogadujemy się z kierowcą tricykla, Jerrym, który za 200PHP zawieźć ma nas na na plażę. Tylko okazuje się, że to nie plaża, tylko Marine Sanctuary. Okej, może być. Jerry proponuje , że na nas poczeka, a potem odwiezie nas do portu za kolejne 200PHP i wtedy mu zapłacimy, zgoda. W międzyczasie będzie sobie spał. Kupujemy bilety wstępu, 30PHP/os. i kładką z bambusa maszerujemy najpierw wśród mangrowców, a potem w otwartej morskiej przestrzeni aż do knajpki na palach, gdzie wypijamy po piwku, 80PHP.






Kładka jest zabawna, umiejscowiona na beczkach, które kiwają się na falach i my też, zwłaszcza po tym piwku.



Wracamy do Jerrego i mówimy, że tu nie ma plaży, a my chcemy na plażę. Zawozi więc nas na drugi kraniec wyspy i tu jest śliczna, pusta plaża. Jesteśmy tu zupełnie sami, leżymy w ciepłej wodzie i relaksujemy się. Pora wracać. I tu pojawia się tubylec, twierdząc, że plaża jest prywatna i żądając opłaty za jej użytkowanie w wysokości 150PHP. Oczywiście to ściema i naciągactwo, ale dajemy mu 100PHP, przyda mu się.



Jerry odwozi nas do portu, jechał dalej niż się umawialiśmy, więc dajemy mu 500PHP i jest zdziwiony, że nie chcemy reszty. Mówimy, że te 500PHP jest okej i widzę wielką wdzięczność w jego oczach. Aż sama się wzruszam. Żegnamy się bardzo serdecznie.


Płyniemy z powrotem, duży, żółty stateczek kosztuje 40PHP/os. W drodze powrotnej nie bierzemy już taksówki, tylko jeepneya, 15PHP/os.



Wysiadamy gdzieś po drodze, na głównej ulicy, bo Waldek chce jeść street food. Znajdujemy jakiś stragan, wygląda nieźle, smakuje gorzej. Bierzemy dwie wodniste zupki, jedną suchą rybę, jednego śmierdzącego kalmara i porcję ryżu, płacimy 220PHP. Gdybym wiedziała, że to żarcie jest tak ohydne, poszłabym dalej. Zwłaszcza, że później mam problemy żołądkowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz