O 7 jemy śniadanie, a o 7.30 jesteśmy umówieni z Almerem, żeby zawiózł nas na lotnisko. Idziemy na check in i pytamy, czy musimy tu przyjść po karty pokładowe, czy możemy iść bezpośrednio do gate. Pamiętamy, że mamy za ciężki bagaż. Okazuje się, że nie musimy tu się pojawiać, tylko pakujemy teraz wszystko w jeden bagaż podręczny dla każdego, na szczęście wielkość jest odpowiednia. Lecimy Cebu Pacific do Manili, samolotem A321, Lot trwa godzinę i trochę.






Tu na lotnisku zostawiamy Wiesię z bagażami i idziemy na miasto w poszukiwaniu rumu. Upał jest skwierczący, a rumu nie ma, nawet nie ma sklepików w których teoretycznie mógłby być. W końcu znajdujemy jeden, a właścicielka chyba robi interes życia, gdyż płacimy razem 780PHP.W drodze powrotnej na ulicznym straganie zjadamy lunch, pork with rice, 140PHP. Potem oni idą zjeść, a my pilnujemy plecaków.


Gdy wracają, żegnamy się i jedziemy shuttle busem na nasz terminal, T2. Nasze wspólne wakacje dobiegły końca. Robimy check in, Macieja plecak waży 15,8 kg, gdyż są tu trzy butelki rumu, mój 7,1 kg. Podręczne natomiast są lekkie, Macieja ma 3,1 kg, mój 3,5 kg. I z tymi będziemy podróżować, duże nadajemy do Berlina. Przechodzimy przez security, gdzie zabierają mi malutki pilniczek, krótszy niż szerokość dłoni, czyli dozwolony. Trochę się z nimi wykłócam, ale bezskutecznie. Lot mamy o 19.20. I jestem już strasznie głodna po tym lunchu, a pewnie nie dadzą nic do jedzenia na tym krótkim locie Manila- Hongkong. I tu mnie mile zaskakują, serwując chicken pasta. A faktycznie, w tamtą stronę też było jedzenie, to samo zresztą. Znowu lecimy Airbusem A321, Philippine Airlines, zasypiam jeszcze przed startem i prawie cały lot przesypiam, z wyjątkiem przerwy na jedzenie.



W Hongkongu musimy przejść na transfer do W1, gdzie drukują nam, karty pokładowe na pozostałe loty. Lotnisko jest wielkie, ale pustawe i spokojne, jakby senne, chociaż pasażerów jest więcej niż w tamtą stronę.







Tym razem lecimy Airbusem A340-300, fotele są wygodne, mam nadzieję, że przeżyjemy tę 14,5 godzinną podróż. I znów zasypiam jeszcze przed startem, ale przyczyną jest chyba przeziębienie, które złapałam od klimy wczoraj w nocy. Maciej mnie budzi na kolację i znów zasypiam. I śpię tak do niemal 9 czasu filipińskiego. Później serwują śniadanie, które jest okropne, Lufthansa mnie rozczarowuje.