Około ósmej budzą mnie wrzaski jakiegoś bachora! Oh shit! Po 25-godzinnej
podróży chciałam się wyspać. I obudzić sama. Chcąc nie chcąc wstaję więc, a tu
nie ma wody. No po to mamy banos privado, żeby nie było wody??
Jemy śniadanie, jest ok i ruszamy na rekonesans. Spacerujemy szeroką
aleją z zielenią i kwitnącymi drzewami. Jest ciepło i przyjemnie. Pod
obeliskiem upamiętniającym 400-lecie założenia miasta demonstracja lewaków,
dużo policji.


Wracamy, rozgryzając metro, ale kiepsko nam idzie i jedziemy w złym kierunku.
To nam się zdarza pierwszy raz. Ale oznaczenia tu są kiepskie. I nie ma planów
metra. Doładowujemy nasze karty Sube, ale nawet nie wiemy, ile kosztuje przejazd.
Poza tym niepotrzebnie kupiliśmy dwie karty (tak nas poinformowano) po 25 ARS,
dwie osoby mogą przejść przez bramki na jednej karcie (i oczywiście dwóch
kasowaniach).
Docieramy do hostelu, bierzemy prysznic (u nas w pokoju nadal nie działa,
więc we wspólnej łazience) i maszerujemy do naszego nowego hostelu, Telmo
Viejo. Znajduje się on w XIX- wiecznej kamienicy, na Avenida Mexico. Czysto,
ładnie i stylowo. Antyczne meble. Za pokój płacimy 511 ARS.
Idziemy dalej zwiedzać, ale szczerze mówiąc, nie ma tu dużo do
zwiedzania. Oglądamy budynek Kongresu i Senatu, idziemy na Plaza de Mayo,
niestety w remoncie i zwiedzamy Museo del Cabildo, czyli wystawę miasta
(kiepskie), oglądamy Palacio de Gobierno, dostępne tylko w weekend, po
wcześniejszym zarejestrowaniu się przez internet.
Wracamy do hostelu, po drodze kupując wielkie, litrowe piwo Quilmes za 38 ARS.
Wieczorem wyruszamy na poszukiwanie kolacji Kurcze, czy my na tych wyprawach
ciągle musimy czegoś szukać?? A to noclegu, a to jedzenia, a to terminalu? Idziemy
do baru ze stekami, który znaleźliśmy po południu, a tu bar zamknięty :(
Pani z baru mówi- no hay luz. I rzeczywiście, wszędzie ciemno. Idziemy dalej, z
knajpami krucho, mało ich, a jak już są, to ciągle coś nam nie pasuje,
głównie cena, czasem menu. Ceny dań w granicach 200- 300 ARS, czyli 35-50
złotych, co wydaje nam się dosyć drogo, zwłaszcza porównując do cen obiadów w
Azji, z której dopiero co wróciliśmy. Chyba jednak będziemy musieli się do
argentyńskich cen przyzwyczaić. Przyjechaliśmy do podobno najdroższego kraju
Ameryki Południowej.
W końcu mając już dosyć tego chodzenia, kupujemy w Dia paczkę ravioli. A taką
miałam ochotę na steka!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz