czwartek, 22 marca 2018

Cataratas Iguaçu en Brasil! Trzy kraje w jeden dzień!

Pobudka o 7 (w końcu jesteśmy na wakacjach :p), śniadanie i idziemy na lokalny autobus do Brazylii. Jedziemy dziś do wodospadów po stronie brazylijskiej :) Czekamy na przystanku jakieś pół godziny,  ale autobus nie nadjeżdża, więc idziemy (z plecorami!) na terminal de omnibuses. Tym razem droga wydaje mi się krótsza niż dwa dni temu, może dlatego, że było ciemno i padał deszcz?
Tu czekamy kolejne pół godziny. Na przejściu granicznym dostajemy pieczątki wyjazdowe z Argentyny (już drugi raz) i kawałek dalej razem z pamiątkową fotką stempelki do Brazylii. Fajnie, bo w 2014 przekraczaliśmy zieloną granicę wjeżdżając do Brazylii i pieczątki nie mieliśmy :p
Zajeżdżamy do Parque Nacional do Iguaçu. Nie mamy brazylijskich reali, ale za bilety wstępu możemy zapłacić kartą, 200 reali/os. plus 19 za żeton do skrytki bagażowej, na szczęście mieszczą się w niej oba plecaki, ale poza tym to skandal, że jest płatna. Nigdzie, a podróżowaliśmy już tu i tam, w miejscach turystycznych nie trzeba było płacić.
Do początku trasy widokowej zawozi nas dwupiętrowy autobus, to dobre kilkanaście kilometrów w głąb selvy. Spacerujemy, podziwiając wspaniały, panoramiczny widok na stronę argentyńską. Cały pobyt tu zajmuje nam dwie godziny. Warto zobaczyć oba parki, ale gdyby ktoś miał tylko jeden do wyboru, to zdecydowanie polecamy Argentynę! :)



























































































































Znów czekamy pół godziny na autobus, by dostać się na terminal w Foz de Iguazu. Płacimy w argentyńskich peso /os. Konduktor mówi,  żeby nie jechać na dworzec, tylko w mieście się przesiąść i złapać autobus do Ciudad del Este w Paragwaju. Tak też robimy, tylko kierowca nie zatrzymuje się na granicy! Wołamy, żeby stanął, bo przecież nie możemy wjechać bez pieczątki! Wjechać jak wjechać,  ale potem moglibyśmy mieć kłopoty przy wyjeździe ; (

















Wysiadamy więc dostając od niego potwierdzenie zapłaty za bilet do Ciudad i idziemy po kolejne pieczątki do naszych paszportów :) Wymeldowujemy się z Brazylii i długim mostem przez rzekę przechodzimy na stronę paragwajską. W migracion stemplują nasze paszporty i jesteśmy w Paragwaju! ;) Trzy kraje w jeden dzień?! Nieźle! ;)
















Łapiemy autobus, który jednak nie dowozi nas na terminal, tylko wysadza w mieście (chyba mają tu dwa terminale, lokalny i międzymiastowy), więc musimy maszerować z tymi ciężkimi plecakami 2 kilometry. Nie mamy miejscowej waluty, by kupić bilet na autobus i nie ma tu bankomatów,  by tę miejscową walutę wyciągnąć.



















Docieramy na terminal i okazuje się, że życie znowu modyfikuje nasze plany. Mieliśmy przenocować w Ciudad del Este, ale miasto nam się nie podoba, jest strasznie wielkie, czego zupełnie się nie spodziewaliśmy,  więc ruszamy dalej, do Asuncion. Autobus mamy za 25 minut. Jest tu ATM, więc wyciągamy pieniądze i kupujemy bilety do stolicy. I jedzenie-2 buły z kotletem i flaszkę miejscowej mirindy, bo przecież pojedziemy 5 godzin.















Autobus firmy N.A.S.A. Golondrina wyjeżdża o 17, spóźniony o pół godziny. Dużo miejsca, mało pasażerów, rozkładane fotele. Dowiedziałam się, że semi cama, którą zawsze bierzemy to fotel rozkładany w 120°, cama to 160°, a cama completa 180°. Zasypiamy na prawie dwie godziny. Okazuje się, że autobus spóźnia się, zamiast przyjechać o 21.30 w Asuncion jest dopiero o 23.15! Po drodze ciągle się zatrzymuje, ludzie wsiadają i wysiadają, zabierając ze sobą wielkie wory i pakunki; jak to się wszystko w tym luku zmieściło? Ponadto jedziemy objazdem, jakaś dziurawą drogą przez ciemne chęchy. Ależ Maciej wyzywa :p
















Nie mamy hostelu, bo dzień był niewiadomy, ale znaleźliśmy na Osmandzie kilka w pobliżu terminala, więc spoko. Zajeżdżamy na dworzec i okazuje się, że to nie terminal w centrum, tylko na obrzeżach. Hmmmm, no to mamy problem. Robimy rozeznanie w przejazdach na jutro, wychodzimy i jest hotel. A nawet dwa! Jeden wygląda podle, a drugi podlej; do którego iść najpierw? Decydujemy, że do lepszego, jak będzie za drogi, pójdziemy do tego drugiego. Mamy pokój z łazienką i wentylatorem, w hotelu jest grill, basen i wifi. Brzmi nieźle, co? Ale hotel, który nazywa się Hotel Nuevo 2000 (hahaha!) to syf totalny, na ścianach zielony grzyb, z sufitu spada na głowę tynk (naprawdę!), a w łazience odpadły kafelki!! ;( Za nocleg płacimy 100.000 , czyli 20$, najtaniej do tej pory.
Łatwiej zasypia mi się w autobusie niż w łóżku,  ale w końcu się udaje. Mam nadzieję że tynk nie spadnie mi na głowę ;pp

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz