Rano leje. Pakujemy się i wyjeżdżamy z Komańczy. Jedziemy do Majdanu, skąd rusza kolejka bieszczadzka. Stajemy w kolejce ludzkiej, która wolno się przesuwa, ale po kwadransie okazuje się, że na dziś nie ma już biletów :(
Kompletna zmiana planów!
Jedziemy do Kalenicy, tam zostawiamy auto, przebieramy się w ciuchy trekkingowe, i ruszamy na Smerek. To niedługa wycieczka (nam zabrała 6h) na najbardziej na zachód wysunięty szczyt połonin w polskich Bieszczadach. Smreki, czyli świerki są tu ogromne, bujne, a iglaste gałęzie jasnozielone, mięsiste.
Smerek jest jednym z najlepszych punktów widokowych w naszych górach. Po drodze spotykamy sporo turystów. Idziemy na przełęcz Orłowicza i zaczynamy zejście. Po drodze podziwiamy piękne widoki i zajadamy się jagodami. Po południu, jeszcze przed czwartą słyszymy grzmot, potem drugi i trzeci. Uciekamy przed grzmotami, przed burzą, maszerujemy w stronę słońca, które jest przed nami. Zaczyna padać, ale chronią nas liście bukowego lasu. Dochodzimy do bacówki Jaworzec, ale nie zatrzymujemy się tu, bo z burzą nigdy nic nie wiadomo :p Idziemy w kierunku wsi Kalenica, długo po asfalcie, pewnie godzinę, masakra.
Wreszcie auto! Jedziemy do Cisnej i szukamy noclegu. Kilka nieudanych prób i lądujemy w obozowisku Tramp, gdzie bierzemy pokój z łazienką za 38zł/os, 2 noce. Obiad jemy w kultowej Siekierezadzie, żurek 9zł, żeberka pieczone w ciemnym piwie i miodzie za 22zł i Leżajsk z kija za 6zł, razem płacimy 65zł, ale obżarci jesteśmy strasznie!
Wieczorem słowackie piwo Svetak w plenerze w agroturystyce :)
Wieczorem słowackie piwo Svetak w plenerze w agroturystyce :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz