Piękny, słoneczny poranek. Zjadamy śniadanie pod miejscowym sklepem i o 9.15 zaczynamy wędrówkę. Najpierw gramolimy się na Szeroki Wierch, 1267mnpm; podejście jest dosyć strome i męczące, ale wysiłek rekompensują wspaniałe widoki.
Dookoła nas tańczą motyle, bezszelestnie trzepocząc skrzydłami i przysiadając na naszych rękach, ramionach, nogach, pewnie by odpocząć w ten skwarny dzień. Kilka wnoszę na sobie na Tarnicę, 1346mnpm, najwyższy szczyt polskich Bieszczad.
Jednak samym szczytem jestem bardzo rozczarowana, gdyż po pierwsze prowadzą na niego... schody! tak, schody! (jak na Śnieżkę, masakra!), a po drugie kłębi się tutaj ogromny tłum turystów (jak na Giewoncie, podobno, bo ja tam nie byłam i nigdy nie będę). Chwilę odpoczywamy, robimy kilka fotek i uciekamy.
Idziemy w dół, by potem ostrym podejściem wspiąć się na Bukowe Berdo, 1313mnpm. I tam też budują schody! Idziemy grzbietem, dookoła rozległe widoki, falująca linia ciemnoniebieskich i błękitnych gór na horyzoncie, bliżej nas soczysta zieleń połonin, porośniętych trawami i krzaczkami jagód. Jest pięknie!!
Idziemy wąską ścieżką wśród traw, delikatnie muskających nasze dłonie. Zejście jest już mniej romantyczne, dosyć strome, po kamlotach, na których wykręcają się nasze już zmęczone nogi, jest to już przecież nasza siódma godzina marszu.
Po ośmiu godzinach wychodzimy na szosę, a tu okazuje się, że ostatni PKS pojechał 10 minut temu ;( Łapiemy stopa, ale co tu łapać, jak nic nie jedzie? W końcu udaje nam się zatrzymać auto z Gdańska, którym dojeżdżamy do Ustrzyk Górnych. Obiad, jak zawsze w PTTK, sprawdzamy miejscową karczmę, ale menu i ceny nam nie odpowiadają. Maciej je zestaw dnia- zupę kalafiorową, pieczoną karkówkę z ziemniakami i surówkami i kompocik za 22zł, a ja znowu pierogi, tym razem ruskie za 10zł. Tanio. Ciekawe, czy zostały mi jeszcze jakieś pierogi do testowania?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz