Wyjeżdżamy o 8.30 z naszym prywatnym kierowcą i synem gospodarzy, który służy
jako tłumacz, bo ten pierwszy nie mówi po angielsku; jedziemy około
godziny. Kupujemy kombinowane bilety wstępu do Borobudur + Prambanan za
1.000.040 Rp za nas dwoje, czyli 40$/os. Przez 2 i pół godziny zwiedzamy
największą buddyjską świątynię na świecie.
Obchodzimy ją dookoła na każdej platformie i podziwiamy posągi Buddy i reliefy, przedstawiające sceny z jego życia. Pogoda jest piękna, słoneczna, jednak trochę jest za gorąco :p
W malutkim muzeum obok panuje mistyczna atmosfera, kilka osób ćwiczy tai chi. Jednak indonezyjskie nastolatki, jak to nastolatki, bardziej interesują aplikacje w smartfonach :)
Na placu przy świątyni, gdzie kupczy się wszystkim, muzułmanie modlą się w meczecie na świeżym powietrzu. Sprzedawcy zaczepiają nas na każdym kroku, jeden z nich oferuje shadow figures, nie kupujemy ich- zgodnie z sugestią naszego przewodnika- i to jest błąd, gdyż takich już potem nigdzie indziej nie spotykamy. I cenę na pewno można by negocjować.
Jedziemy do drugiego kompleksu świątynnego, Prambanan, po drodze zatrzymując się w przydrożnej knajpie na lunch. Bierzemy pikantnego kurczaka, słodko-słonego kurczaka, jakaś rybę, jakieś warzywa i liście, pikantny sos i ryż. Plus sok z pomarańczy i drugi z jakiegoś owocu, którego nie znamy. Za wszystko płacimy 76.000 Rp, całkiem drogo, jak na tutejsze warunki i mam wrażenie, że przy okazji płacimy za jedzenie kierowcy i pilota, hmmmmm...
Mijamy pola ryżowe, zaczyna padać deszcz, który wkrótce zamienia się w ulewę. Leje. Jest burza. Błyska i trzaska tuż nad nami. Gdy dojeżdżamy do Prambanan, przestaje padać i wychodzi słońce, więc szybko idziemy obejrzeć ten kompleks świątynny.
W Yogjakarta jedziemy do Kopi Luwak, gdzie produkuje się kawę z kup cywet. Pani zaznajamia nas z całym procesem. Cywety, które są trzymane w małych klatkach i karmione owocami, do których dodaje się trochę ziaren kawy, trawią to przez 8h w nocy, rano robią kupę. Kupy są zbierane i suszone, Potem rozdzielane na pojedyncze ziarna i obierane z osłonki przez pracownice (dziennie są w stanie obrać do 700 g), a następnie palone. Oglądamy te kupy, wąchamy, wcale nie śmierdzą, wąchamy kawę, zarówno mieloną, jak i w całych ziarnach; ah! jak pachnie! Potem pijemy filiżankę za 30.000 Rp, czyli 2$. Jest dobra, ale bez rewelacji, smak nie powala, widocznie nie jesteśmy koneserami :pp Kawy 100 g za 350.000 Rp nie kupujemy ;)
Potem jedziemy do szkoły batiku i wysłuchujemy opowieści, jak się go tworzy. Ciekawe. I kupujemy sobie batik na pamiątkę ;)
Ostatnie na dziś miejsce to pracownia shadow puppets, wytwarzanych ze skóry z bawoła rzecznego, na której wystukuje się delikatne, ażurowe wzory, a następnie maluje na różne kolory. Zarówno ornamenty, jak i barwy pełne są symboliki.
Wieczorem idziemy coś zjeść, ale trochę gubimy się w tym labiryncie uliczek :p Gdy w końcu udaje nam się wyjść na ulicę, zjadamy 10 sztuk ayam sato z sosem, ale bez ryżu za 12.000 Rp.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz