sobota, 10 lutego 2018

Poto Tano- Labuan Lombok- Mataram- Ubung- Sanur

Najpierw dojeżdżamy do Poto Tano, gdzie  o 5 rano wjeżdżamy na prom, który płynie dwie godziny do Labuan Lombok. Tu też śpię :)






























Jedziemy na terminal Mandalika, gdzie natychmiast jesteśmy wyrwani przez organizatorów transportu, którzy oferują nam dalszy przejazd w przyzwoitej cenie. Z ostrożności jednak, bo nie chciałabym być porwana, a to podobno jest sygnał dla potencjalnych porywaczy, że przekazuje się komuś informacje, robię zdjęcie tablicy rejestracyjnej. Zawsze staram się robić, jeśli nie jedziemy regularną linią autobusową czy busikową, a jakimś podejrzanym transportem podejrzanej firmy ;p Jedziemy do biura jednego z nich do Mataram, gdzie wystawia nam bilety do Sanur na Bali (busik, prom, busik) za 200.000 Rp/os. W Jalan Cafe kupujemy wczorajsze bułeczki w obniżonej cenie 50% off i kawę również w promocji i śniadanie z głowy ;) Czekamy do 11.30 i jedziemy busikiem na prom, który ma odpłynąć o 12. Jest 12.36 i nadal czekamy...







































Wypływamy dopiero o 13.15, płyniemy 4h, na szczęście miejsca są wygodne, miękkie i można się nawet położyć :p Zanim odpłyniemy, robimy zakupy, prom zalewa fala sprzedawców, oferujących jedzenie, picie i różne inne artykuły; od jednego z nich - kupujemy T-shirty, a od drugiego niebieskie sari, przetykane srebrną nitką, które posłuży mi jako serweta, no bo przecież nie sari ;)
Gdy wysiadamy z promu, odbiera nas kierowca, zabiera bilet, żebyśmy nie mogli napisać skargi i razem z innymi pasażerami i bagażami upycha do shuttle busa. I zamiast bezpośrednio jechać do Sanur, najpierw jedziemy do  Ubung (nota bene mnóstwo tu świątyń hinduskich, szkoda, że nie możemy zostać dzień dłużej, ale na Bali zaplanowaliśmy tylko 1 dzień :p), docieramy po prawie dwóch godzinach plus wysadza nas przy głównej drodze, a nie przy hotelu; trochę pyskuję, bo nie taka była umowa, ale kierowca ma to gdzieś :( i tak nie będziemy pisać reklamacji, bo nie wiemy, do kogo...
















Szukamy hostelu, jest już ciemno, ale wybór jest. Trafiamy do Little Pond, pokój z łazienką z prysznicem i gorącą wodą kosztuje 175.000 Rp/noc. Jest internet (ale tutaj to standard, nie to co we Włoszech :p), ale nie ma śniadania i to jest nasz błąd.  Niestety, w pokoju śmierdzi stęchlizną, więc go mocno wietrzymy i wtedy jest ok. A pościel jest czysta, ale szara. W ogóle to w Indonezji mają problem z praniem, niby piorą, ale trudno doprać bez pralki, w zimnej wodzie ;(
Kolację jemy w Little Bird za 83.000 Rp.



2 komentarze: