Spodziewamy się, że razem z naszym Malajem będziemy jedynymi pasażerami statku do Mersing, no bo kto by wyjeżdżał z wakacyjnej wyspy w niedzielę wczesnym rankiem? Jakież jest nasze zdziwienie, gdy widzimy kłębiący się tłum nawet nie kilkudziesięciu osób, ale ponad dwustu. Na szczęście, my mamy już boarding pass, więc omijamy tłum i idziemy bezpośrednio do poczekalni. Tu czekamy z innym tłumem do 7.15, wreszcie otwierają drzwi i zaczynają wpuszczać wg kolejności check-inu, a my byliśmy pierwsi na liście, więc wchodzimy szybko. Statek oczywiście ma spóźnienie (na co oni czekają, skoro wszyscy pasażerowie dawno już siedzą?), zamiast o 7.30 wypływamy o 7.50. W porcie w Mersing jesteśmy ok. 10, szybko idziemy na dworzec, a tu niespodzianka ;p Nie ma biletów do Kuala Lumpur na dziś! :((( No jak to nie ma??? Przecież musimy jechać! Jutro w nocy mamy samolot do domu!! Gdy z niedowierzaniem pytam, co mamy zrobić, jakiś współpracownik firmy autobusowej mówi, że mamy wziąć taksówkę. No chyba głupi jakiś! Do Kuala jest 6h, to ile by ta taxi miała kosztować?? Strach pomyśleć! ;p
Próbuję negocjować z panią w innym okienku, przedstawiam nasz problem, trochę
ją naciskam i okłamuję, że samolot mamy dziś w nocy i pani sprzedaje nam
miejsce w autobusie, nie bilety (bo płacimy, ale biletów nie dostajemy, zamiast
33 RM/os. płacimy 37 RM, ale co tam, dałabym nawet stówę, byleby jechać :p),
ale miejsce na tyle.
Lecimy do hotelu, tu pan udostępnia nam łazienkę innych
gości (!), niestety, nie ma szansy na prysznic... a taką miałam nadzieję.
Bierzemy plecaki i biegiem na dworzec, wsiadamy do autobusu i pięć po 11
wyjeżdżamy. Ufff! Jednak zamiast 6 godzin jedziemy ponad siedem i przez te
siedem godzin z prawej i lewej widzimy plantacje palmy olejowej! Siedem godzin,
jedziemy w poprzek Półwyspu Malajskiego w tunelu drzew palmowych. Palmy ciągną
się po horyzont. nie ma tu krajobrazu, tylko palmy.... duże i małe, i sadzonki.
I nadal karczują resztki dżungli, nie! dżungli tu w ogóle nie ma!! ;( Jestem
zbulwersowana i zdołowana!
Oczywiście autobus zatrzymuje się w przydrożnej jadłodajni, gdzie zjadamy nawet smaczny lunch, ryba, kurczak, jakaś sałatka i ryż. Miejscowi jedzą rękoma.... ryż z sosem też ;p
wysiadamy na terminalu autobusowym i jedziemy metrem do centrum.
Zaczyna padać i to prawdziwa ulewa, chcemy ją przeczekać,
gdy trochę ustaje, ruszamy- skaczemy przez kałuże, przebiegamy od podcieni do
podcieni i tak docieramy do hotelu Pudu 88. Tu mamy pokój ze wspólną łazienką i bez okna! Aaaaaaa! za to jest czysty, ma porządne ręczniki, a wifi generalnie działa w lobby na dole i na korytarzu.
Zanim się ogarniemy robi się już późno, więc żadnego dziś
zwiedzania ;p Idziemy zjeść, na szczęście, mieszkamy w Chinatown, więc wybór
żarcia jest ogromny i nie możemy się zdecydować.
W końcu wybieramy indyjskie jedzonko w Tang City food court, w którym jest kilkanaście stanowisk z kuchnią tajską, chińską, malajską, są sałatki, piwo i tradycyjne dania w glinianych garnkach. Naany są pyszne, jeden z czosnkiem, drugi plain z masłem, natomiast beef curry jest twardawe, a chicken curry ma kawałki skóry i kości ;( Kosztuje mało, ale przecież nie może kosztować dużo ;p
W końcu wybieramy indyjskie jedzonko w Tang City food court, w którym jest kilkanaście stanowisk z kuchnią tajską, chińską, malajską, są sałatki, piwo i tradycyjne dania w glinianych garnkach. Naany są pyszne, jeden z czosnkiem, drugi plain z masłem, natomiast beef curry jest twardawe, a chicken curry ma kawałki skóry i kości ;( Kosztuje mało, ale przecież nie może kosztować dużo ;p
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz