czwartek, 15 lutego 2018

Singapur!

O 6.30 mamy lot Wings na Pulau Batam, ale godzina! Wstajemy więc o 4.15, bo o 4.30 ma być taksówka na lotnisko, ale spóźnia się 9 minut, więc jestem już nerwowa i to okazuję; a co, niech wiedzą. Ma kosztować 100.000 Rp, ale chyba za spóźnienie dostajemy upust 20.000 Rp ;p Na szczęście kierowca, mimo deszczu, jedzie szybko i zajeżdżamy w ciągu 16 minut. Tu security, check in, znów security i niedługo wołają do samolotu. To ATR 72, który nawet startuje 4 minuty przed czasem ;p 


















Razem z nami leci tylko 26 osób. I nie dają jedzenia :( więc zjadamy chleb tostowy z dżemem i czekoladowymi pałeczkami, który nam dali w hostelu jako packed breakfast. Bez picia. Lecimy półtorej godziny i lądujemy 10 minut przed czasem. Bierzemy taksówkę (kurcze! tu naprawdę nie ma żadnego transportu publicznego z/na lotnisko?) za stargowane ze 100.000 Rp na 90.000 Rp (tak powiedziała pani na lotnisku, u której kupiliśmy bilety na prom do Singapuru za 195.000 Rp/os), ale gdy dojeżdżamy do portu, kierowca naciąga nas na jeszcze 5.000 Rp, jejku, jak ja tego nie lubię! :(
Bilety na fast ferry tu kosztują 250.000 Rp, ale zaoszczędziliśmy! ;) Płyniemy katamaranem firmy Majestic ok. godziny. Przechodzimy odprawę paszportową, oczywiście są odciski palców,  a jakże,  dobrze, że tylko kciuków :p dostajemy wizę wjazdową i jesteśmy w Singapurze! ;) Haha, to taka fanaberia, którą sobie wymyśliliśmy po drodze :)



















W shopping mall przy jetty wyciągamy z ATMu 100 singapurskich dolarów i... Inteligo nie blokuje mi konta! O! Chyba skuteczne jest informowanie banku o  terminie i kierunku wyjazdu :p
Idziemy do metra, gdzie za 10 S$/os. kupujemy całodniowy (no jak całodniowy, skoro jest już 13?? tu jest godzina później niż w Indonezji, oszukali nas :p) bilet na transport publiczny, metro i autobus. Jedziemy do Little India, gdzie mamy zarezerwowane 2 łóżka w Backpackers' Hostel. Okazuje się, że w naszym 6-osobowym pokoju koedukacyjnym mieszka już 4 Hindusów, hmmmm, czuję się trochę niekomfortowo :( I nie ma okna!! :( uuuuuuuh!
Za pokój płacimy 43 S$. Hostel jest kiepski, ma łazienki i toalety obrzydliwe, brudne, śmierdzące, z pourywanymi drzwiami :(

















Zostawiamy plecaki, o 14 (na szczęście) w Royal Indian Restaurant zjadamy lunch, jedną porcję chicken tikka masala z naan bread plus mango lassi za 23 S$, pycha!

I idziemy zwiedzać miasto. Najpierw jedziemy do Chinese i Japanese Gardens, które są prześliczne! Pagody, altanki, stawy, mostki, bonsai, wszystko pięknie utrzymane.


































Następnie jedziemy do Botanic Gardens, gdzie roślinność pogrupowano gatunkami, są więc różne odmiany palm, bambusów, bugenwilli, sukulentów. I rozmaite krzewy, które kwitną i słodko pachną. Tu też jest ładnie.





























Dalej jedziemy piętrowym autobusem do Singapore National Museum, jednak nie zdążamy, bo jest już zamknięte.


Wybieramy się więc do Chinatown, gdzie rozpoczynają się obchody Chińskiego Nowego Roku Psa. Fala ludzi przelewająca się ulicami, girlandy i ozdoby i oczywiście czerwone lampiony. I ostrzeżenia policji, by uważać na kieszonkowców; już nam się nie podoba. Przy okazji szukamy jedzenia, bo już jest raczej późno, ale te tłumy (i ceny!) nas odstraszają (a knajpy pełne są biesiadujących ludzi, siedzącymi nad talerzami czy wokami, pełnymi różnych smakołyków, aah, aż ślinka cieknie ;p)



















Spacerujemy jeszcze trochę,  zaglądamy do świątyni hinduskiej Mariamman, gdzie przed wejściem musimy zdjąć sandały i zapłacić 3S$ za zdjęcia. Kurcze, mogłam schować aparat :p Świątynia jest bardzo ozdobna, kolorowa, kiczowata, ale to mi się podoba. Wierni modlą się, bramini roznoszą miseczki z popiołem, którym znaczą czoła ludzi. W powietrzu unosi się słodki zapach kadzideł.






















No starczy tego China Town, jedziemy na Marina Bay. Oh, ale tu pięknie! Na tle atramentowego nieba słynne singapurskie drapacze chmur, migoczące światełkami okien. Tu też mnóstwo ludzi, siedzą na nabrzeżu,  w restauracjach i kawiarniach. Przyjemna atmosfera letniego wieczoru gdzieś w Hiszpanii lub we Włoszech... Imponujący shopping mall, gdzie wreszcie jemy kolację, a jest 22.40!! Zjadamy chińszczyznę za 15 S$.


















































Wracamy do hostelu, w pokoju, mimo klimy, jest gorąco i duszno, więc długo nie mogę zasnąć.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz