Wstajemy o 5.45 i zaraz po śniadaniu ruszamy na wulkan Bukit Kaba. Maciej płaci przewodnikowi 1.000.000 Rp (mówię, że za dużo, ale mnie nie słucha), obie wycieczki mają kosztować 1.500.000 Rp. Jedziemy trzy godziny, a na miejscu okazuje się, że góra jest zamknięta! Podobno z powodu deforesteryzacji. Czyżby Szyszko tu przyjechał?
Jedziemy do biura leśników, by negocjować wejście, jednak bezskutecznie :( Mówią, że przewodnik powinien był zadzwonić lub sprawdzić w internecie, że przedłużono zakaz wstępu do 1 marca, tym bardziej, że wiedział o zamknięciu do 1 lutego. Jego ewidentna wina. Jesteśmy wściekli! Każemy mu oddać 500.000 Rp i zrobić jutrzejszą wycieczkę.
Wokół żyzne gleby, uprawne pola, mnóstwo warzyw. Domy murowane, porządne, widać, że mieszkają tu dostatnio.
Wsiadamy do auta i jedziemy kolejne trzy godziny. Tyłki nas już bolą :p
Spotykamy się z nowym przewodnikiem, Tiflo, który prowadzi nas do rafflesi, zwanej również bukietnicą Arnolda. To gatunek wieloletniej rośliny pasożytniczej, występującej w stanie dzikim w wilgotnych lasach tropikalnych Sumatry i Borneo. Została odkryta w 1818 na Sumatrze przez dr Josepha Arnolda i gubernatora Thomasa Stamforda Rafflesa, na których cześć została tak nazwana.
Roślina ta pasożytuje na krzewach spokrewnionych z winoroślą i sama nie wytwarza korzeni, łodyg ani liści. Posiada największy kwiat na Ziemi, dochodzący do 80-100 cm średnicy i ok. 10 kg wagi, który składa się z pięciu czerwonych i mięsistych płatków i środka w kształcie miski. Wydziela cuchnący zapach gnijącej padliny, który wabi zapylające go muchówki. Z powodu smrodu nazywany jest przez mieszkańców Sumatry 'trupim kwiatem'. Kwitnie przez 5-7 dni raz na kilka lat. Szczęściarze z nas!! Nikt nie jest w stanie przewidzieć, kiedy zakwitnie- niektórzy twierdzą, że po ulewnych deszczach, inni, że w miesiącach, których nazwa kończy się na '-er', jeszcze inni, że w lipcu. No to podwójni z nas szczęściarze!! ;)
Kwiat jest doprawdy imponujący. Wprawdzie nie ma maksymalnej wielkości 1 metra, ale i tak swoją półmetrową średnicą robi na nas wrażenie ;) Musimy do niego najpierw ześlizgnąć się stromą, błotnistą ścieżką, a potem kawałek wskrabać do góry, by zrobić mu zdjęcie. Nie śmierdzi jednak ;p
Roślina ta pasożytuje na krzewach spokrewnionych z winoroślą i sama nie wytwarza korzeni, łodyg ani liści. Posiada największy kwiat na Ziemi, dochodzący do 80-100 cm średnicy i ok. 10 kg wagi, który składa się z pięciu czerwonych i mięsistych płatków i środka w kształcie miski. Wydziela cuchnący zapach gnijącej padliny, który wabi zapylające go muchówki. Z powodu smrodu nazywany jest przez mieszkańców Sumatry 'trupim kwiatem'. Kwitnie przez 5-7 dni raz na kilka lat. Szczęściarze z nas!! Nikt nie jest w stanie przewidzieć, kiedy zakwitnie- niektórzy twierdzą, że po ulewnych deszczach, inni, że w miesiącach, których nazwa kończy się na '-er', jeszcze inni, że w lipcu. No to podwójni z nas szczęściarze!! ;)
Kwiat jest doprawdy imponujący. Wprawdzie nie ma maksymalnej wielkości 1 metra, ale i tak swoją półmetrową średnicą robi na nas wrażenie ;) Musimy do niego najpierw ześlizgnąć się stromą, błotnistą ścieżką, a potem kawałek wskrabać do góry, by zrobić mu zdjęcie. Nie śmierdzi jednak ;p
Później idziemy do wodospadu, gdzie Maciej się oczywiście kąpie. Kąpie się również w stone river, do której przejść musimy po wiszącym, kiwającym się mostku, ale po canopy walk w Mulu mam już wprawę i nie histeryzuję :)
Krajobraz był tu kiedyś piękny, ale teraz jest okropnie, wycięta dżungla, zostawili ją tylko przy wodospadzie i wzdłuż rzeki, wszędzie karczowisko albo plantacje kauczuku :( nienawidzę ich!
Znowu kłócimy się o pieniądze, których przewodnik (jak on ma na imię? w ogóle się nie przedstawił) wyraźnie nie chce nam oddać. Dzwoni do biura, które podobno też nie chce ich zwrócić, więc żądamy, by nas tam zawiózł. Wracamy do Bengkulu godzinę, zajeżdżamy do biura (na szczęście jest to jakieś biuro, a nie lewy przewodnik), a tu znowu dyskusja i naradzanie się. Pytamy, kto jest szefem i przedstawiamy nasze argumenty. Znowu narada, tylko czemu szef omawia sprawę finansów (bo sytuację z wulkanem omówił już przedtem) ze swoimi pracownikami, przewodnikiem, kierowcą?
W końcu wracają z propozycją, że oddadzą nam 200.000 Rp, bo rafflesia kosztuje
700.000 Rp plus paliwo na wulkan 100.000 Rp. Znowu mówię, że za Bukit Kaba nic
nie płacimy, bo to ich wina, co więcej, musieliśmy wstać przed 6, sześć
godzin jechaliśmy samochodem po nic i w dodatku zmarnowali nam pół dnia naszych
wakacji ; ( i chcemy 3 stówy. Wreszcie oddają nam te pieniądze i bardzo, bardzo
przepraszają. Nie żegnamy się z przewodnikiem i kierowcą, szef odwozi nas do
hostelu.
No to udało się wyszarpnąć te pieniądze z powrotem! :)
Idziemy na kolację, szukamy seafoodu; należy nam się po tym całym stresie ;) W
rodzinnej restauracji RM Sari Rasa jemy udang goeng tepung i udang saos
mentega, czyli krewetki w tempurze i krewetki w pysznym sosie (teryaki?),
wreszcie KREWETKI! ;) plus na zapchanie, bo tych krewetek dużo nie ma,
tradycyjnie mie goreng. Jedzenie jest pyszne, tylko wina brakuje :( no albo
chociaż piwa. Płacimy 165.000 Rp, nasz najdroższy tutaj obiad :p Ale krewetkowa radocha jest! ;)
W sklepie nie ma nawet piwa, to znaczy jest, ale jedynie 0%, czyli jakby go nie było ;( więc w soczkowym aucie kupujemy soki z mango i pomarańczy po 10.000 Rp.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz