niedziela, 11 lutego 2018

Bali

Śpię do ósmej,  wreszcie mogę się wyspać! Wszędzie, nawet tu, w hotelu słodki zapach kadzidła łaskocze nasze nozdrza, wszędzie ofiary dla bogów.
















Spokojnie wstajemy, po drodze na plażę zjemy śniadanie. Zaglądamy do Little Bird, ale kelner mówi, że przygotowują się do lunchu i śniadań nie serwują. A mają je w karcie! Nie jest łatwo znaleźć tu śniadanie... albo drogo, bo dla turystów, albo otwierają dopiero na lunch.
W Warung 55 bierzemy pankejki z owocami plus dwa soki, z awokado i ananasa i płacimy 100.000 Rp! O matko, ale drogo!

















Na plaży rozkładamy w cieniu wielkiego drzewa nasze turystyczne ręczniczki i do 17 relaksujemy się i kąpiemy w ciepłym Oceanie Indyjskim. Plaża taka sobie, nie rozumiem tych zachwytów z przewodnika :p A po południu to już w ogóle koszmar...
W międzyczasie udzielam wywiadu balijskim uczennicom, które realizują jakiś szkolny projekt ;)




































Po południu spacerujemy po mieście, podziwiając kunszt rzeźbiarzy i detale kamiennych posągów. I jak zwykle zadziwia mnie kunszt instalacji elektrycznej ;p


























































Kolacja w Warung Beringin Panti's, lokalu głównie dla miejscowych, gdzie zamawiamy ayam curry i bihun goreng plus lemon juice i papaya juice, smaczne (wreszcie w tej Indonezji!) i płacimy 80.000 Rp; mniej niż za to głupie śniadanie!

















A potem idę na balijski masaż coconut oil, godzina za 70.000 Rp, czyli 17,50 zł!! :) oooooooo, jest bosko, czuję się fantastycznie...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz