Spokojnie wstajemy, po drodze na plażę zjemy śniadanie. Zaglądamy do Little Bird, ale kelner mówi, że przygotowują się do lunchu i śniadań nie serwują. A mają je w karcie! Nie jest łatwo znaleźć tu śniadanie... albo drogo, bo dla turystów, albo otwierają dopiero na lunch.
W Warung 55 bierzemy pankejki z owocami plus dwa soki, z awokado i ananasa i płacimy 100.000 Rp! O matko, ale drogo!
Na plaży rozkładamy w cieniu wielkiego drzewa nasze turystyczne ręczniczki i do 17 relaksujemy się i kąpiemy w ciepłym Oceanie Indyjskim. Plaża taka sobie, nie rozumiem tych zachwytów z przewodnika :p A po południu to już w ogóle koszmar...
W międzyczasie udzielam wywiadu balijskim uczennicom, które realizują jakiś szkolny projekt ;)
Po południu spacerujemy po mieście, podziwiając kunszt rzeźbiarzy i detale kamiennych posągów. I jak zwykle zadziwia mnie kunszt instalacji elektrycznej ;p
Kolacja w Warung Beringin Panti's, lokalu głównie dla miejscowych, gdzie zamawiamy ayam curry i bihun goreng plus lemon juice i papaya juice, smaczne (wreszcie w tej Indonezji!) i płacimy 80.000 Rp; mniej niż za to głupie śniadanie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz