poniedziałek, 5 lutego 2018

Lecimy na Flores

Dziś to mamy fuksa! :)
Wstajemy o 4.30 i o 5 wychodzimy na ulicę łapać busika na dworzec. Ulica jednak jest pusta i ciemna, tylko czasem przejeżdżają motorki. Zagaduje nas jakiś facet, pomaga złapać busika i tłumaczy kierowcy, by nas zawiózł na dworzec autobusowy. Wsiadamy, jednak jedziemy przez całe miasto, na szczęście nie ma żadnych pasażerów,  którzy zabierają czas. Płacimy po 5.000 Rp. Na terminal zajeżdżamy o 5.40, nie łapiemy się na klimatyzowany autobus, który pełen już wyjeżdża. Wszystkie kasy są zamknięte,  więc idziemy bezpośrednio do zwykłego, lokalnego autobusu i wsiadamy. Nie popełniamy już błędu z Wat Pho w Laosie, gdy jechaliśmy do Four Thousand Islands w Laosie i wybrzydzaliśmy w transporcie, a potem mieliśmy problem, żeby w ogóle się stamtąd wydostać... Za przejazd płacimy 20.000 Rp/os. Kierowca jedzie jak szalony, wyprzedza na trzeciego, a nawet czwartego, o matko! dobrze, że siedzę za nim i nie widzę,  co się dzieje :p Ciągle się zatrzymujemy, pasażerowie wsiadają i wysiadają, tracimy więc czas, później autobus jedzie wolniej, a ja z niepokojem spoglądam na zegarek. O 10.45 mamy z Surabaya samolot do Ende na Flores, a to jeszcze kawał drogi. Sprawdzamy na Osmandzie, gdzie jest lotnisko i okazuje się, że autokar zajeżdża na terminal, z którego odjeżdża busik na lotnisko, super :) Przejazd trwa ok. 20 minut i kosztuje 25.000 Rp/os. Zdążamy! A potem i tak czekamy,  ponieważ samolot ma opóźnienie 30 minut. Lecimy chwilę i zaraz dostajemy lunch; ale fajnie. Lecimy liniami Sriwiyaja Air (ojejku, jakie śliczne stewardessy!), samolotem Boeing 737 800 NG  najpierw do Kupang, który okazuje się być na Timorze (czyli jesteśmy najbardziej na wschód w naszym życiu! całkiem niedaleko stąd do Australii ;p), a potem Nam Air do Ende. W drugim samolocie, turbośmigłowcu ATR 72-600  linii Nam Air dostajemy wodę i czekoladowe ciasteczka. Pierwszy lot trwa 2 godziny,  drugi 40 minut.







































































Dosyć długo czekamy na bagaż, w międzyczasie podchodzi do nas jakiś cwaniaczek i oferuje zakwaterowanie w dormitorium za 150.000 Rp od osoby; co z tego, że ma gorącą wodę, śniadanie i internet? :p z oferty nie korzystamy. Potem podchodzi drugi cwaniaczek z mafii taksówkówej i proponuje przejazd do miasta za 50.000 Rp; z tej propozycji musimy skorzystać,  bo tu nie ma transportu publicznego. Dodam, że lotnisko jest 1,5 kilometra od centrum miasta. Jedziemy do jedynego hostelu,  który mamy w przewodniku, Alhidayah. W recepcji leży czterech muzułmanów, pytam o pokój i słyszę, że jest 'full', co widać,  że jest nieprawdą. Wychodzę,  a koło auta jest jakiś facet, który na szczęście mówi po angielsku. Tłumaczy, że ten hostel jest niedobry i skąd go w ogóle wzięliśmy? A kierowca, który w ogóle nie mówi po angielsku chce nas tu zostawić. Tłumaczę mu, że z jego szefem umówiliśmy się, że jak ten hostel będzie niedobry, to zawiezie nas do innego. Facet jest wkurzony, ale bez przesady,  półtora kilometra za 50.000 Rp. Ten drugi, podobno kuzyn (tu wszyscy są kuzynami :p) go mityguje (chyba czuje, że jeszcze może na nas zarobić), więc jedziemy do Safari Hotel. Bierzemy pokój za 150.000 Rp z wentylatorem, łazienką bez umywalki (zęby!) i bez ciepłej wody (golenie Macieja!), ale z internetem (kiepskim!) i śniadaniem (jednym na dwie noce!).















Później jeszcze z kuzynem kuzyna umawiamy wycieczkę do Gunung Kelimutu na jutro. Kuzyn-kierowca przyjedzie po nas o 7.30 i zawiezie do Parku Narodowego, później odbierze z Moni i zawiezie do Ende. Ustalamy cenę na 700.000 Rp, stargowaną z 800.000.
Kupujemy jeszcze przelot Ende-Labuan Bajo za 600.000 Rp, czyli 150 zł! Nie chce nam się jechać autobusem 15h, wolimy lecieć 40 minut :p
Wieczorem szukamy jedzenia. Wszystko wygląda kiepsko, nie mam ochoty nic jeść. Maciej zamawia rybę z ryżem, ryba jest wysuszona na wiór, ryż suchy, a Maciej wściekły. Ja szukam dalej. I coraz mniejsza ochotę mam na to ich jedzenie. W końcu znajduję jakiś warung, gdzie zjadam całkiem smaczny mie goreng, który kucharz przygotowuje na moich oczach w nie całkiem czystym woku. Ale danie jest smaczne. A potem zdjęcia do albumu (albo na fejsa).






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz