Wstajemy o 3, jest ciemno i zimno, ale jeepy już jadą, jeden za drugim, słychać tylko warkot silników i widać błyskające światła. Ruszamy o 3.30, dom punktu widokowego mamy jechać godzinę, jedziemy pół. Kolejna ściema. Tylko po to, by naciągnąć nas na tego jeepa, pffff! Na miejscu jest już kilkadziesiąt samochodów, musimy zapamiętać numer rejestracyjny naszego. A tu biznes żyje! Można kupić kawę, herbatę, instant noodle, czapkę i rękawiczki, a nawet wypożyczyć matę, by usiąść w oczekiwaniu na wschód słońca :p Czekamy. Jest zimno, trochę wieje wiatr. Niebo pokryte jest chmurami. Jesteśmy tu godzinę za wcześnie, niepotrzebnie. Można było spać godzinę dłużej... Skandal! Wschód słońca jest kiepski z powodu chmur i mgły, chyba już więcej nie nabierzemy się na żadne wschody :p
Jedziemy pod wulkan, po drodze korek jeepów! Smród spalin. Hałas. To ma być Park Narodowy??! Skandal! Podjeżdżamy na parking jeepów na wielkiej kalderze pod wulkanem. A do brzegu wulkanu wiodą schody!! Teraz to możemy wynająć sobie konia za 50.000 Rp, by podjechać pod górę, ciekawe, czy po tych schodach też wnoszą? :p Mnóstwo jeepów, mnóstwo motorków, mnóstwo ludzi. Masakra.
Wchodzimy na kalderę, ciasno tu, ludzie się przepychają. Straszne tu tłumy!
I śmieci! Wszędzie śmieci! Nawet w Parku Narodowym! Okropni są ci Azjaci :((
Idziemy dookoła krateru, jak nam powiedział sprzedający wycieczkę, agent w biurze i kierowca jeepa. Ma to zająć 45 min. Zajmuje jednak o godzinę więcej, gdyż początkowo łatwe przejście od połowy robi się bardzo trudne, miejscami wręcz bardzo niebezpieczne. 'Ścieżka' prowadzi samym szczytem kaldery, jest wąska i śliska, momentami jej nie ma. Z jednej strony stromy spadek do wulkanu, w którym bulgocze woda i czuć gorąco i opary siarki, z drugiej stromy spadek na zewnątrz wulkanu. Maciej trzyma mnie za rękę, a mi się nogi trzęsą ze strachu. Krzyczę! I wyzywam go okropnie. Boję się, że się poślizgnę i wlecę do tego wulkanu :(((
I śmieci! Wszędzie śmieci! Nawet w Parku Narodowym! Okropni są ci Azjaci :((
Idziemy dookoła krateru, jak nam powiedział sprzedający wycieczkę, agent w biurze i kierowca jeepa. Ma to zająć 45 min. Zajmuje jednak o godzinę więcej, gdyż początkowo łatwe przejście od połowy robi się bardzo trudne, miejscami wręcz bardzo niebezpieczne. 'Ścieżka' prowadzi samym szczytem kaldery, jest wąska i śliska, momentami jej nie ma. Z jednej strony stromy spadek do wulkanu, w którym bulgocze woda i czuć gorąco i opary siarki, z drugiej stromy spadek na zewnątrz wulkanu. Maciej trzyma mnie za rękę, a mi się nogi trzęsą ze strachu. Krzyczę! I wyzywam go okropnie. Boję się, że się poślizgnę i wlecę do tego wulkanu :(((
Potem nie jest mi już do śmiechu ;(((
Masakra! Dawno nie robiłam czegoś tak trudnego i okropnego! Totalny hardcore!!!! I dawno tak się nie bałam ;( To canopy sky walk to był pikuś ;)
W końcu dochodzimy bezpiecznie do miejsca, gdzie kłębi się tłum turystów.
Przecież nikt inny tam nie chodzi, tylko ktoś tak nienormalny jak my! Jacyś
młodzi ludzie pytają nas, czy jesteśmy z National Geographic ;))) i koniecznie
chcą z nami zdjęcie :p O, jesteśmy już sławni!
Jest 9.15. Wracamy do jeepa, a tu czekają na nas Francuzi. Byłam przekonana, że
kierowca zawiózł ich do hotelu na śniadanie o 8.30. Okazuje się, że za to
zażądał dodatkowych pieniędzy, więc nie pojechali. Skandal! To on nas
wypuścił, więc nie nasza wina. Wracamy do hotelu, a to żaden hotel, nawet nie
hostel, tylko homestay. Myślimy, ze w spokoju zjemy teraz śniadanie,
kawka, może jajko, ale nie, już nas poganiają :p a śniadanie dostajemy w pudełku-
dwa suche kawałki chleba tostowego, plaster żółtego sera w papierku, banan i
woda :( a o kawę musimy się upomnieć i nie że przy stole, tylko na ławeczce
przed naszym pokojem :( Skandal!
Potem okazuje się, że nasz transport odjechał o 9.30 i musimy czekać. Jedziemy minibusem do Probolinggo około godziny, kierowca zawozi nas do hostelu Darma znalezionego na Osmandzie. Pokój z łazienką kosztuje 85.000 Rp, jest internet, ale nie ma śniadania, umywalki i ciepłej wody, a jak się później okazuje również prysznica :( jest instalacja, ale nie działa, więc dziś prysznic to polewanie się zimną wodą z rondelka :p No ale nie chce nam się szukać czegoś innego, jutro stąd wyjeżdżamy.
Zjadamy lunch, a najbardziej fascynują nas nazwy składników indonezyjskich potraw ;p
Idziemy do informacji turystycznej zasięgnąć języka, a potem prywatnym transportem jedziemy na Bantu Beach, gdzie można popłynąć łódką na poszukiwanie whale sharks. Przejazd kosztuje nas 50.000Rp w jedną stronę (tyle samo, co przejazd publicznym transportem z przesiadką), umawiamy się z facetem również na powrót. Płacimy za parking 5.000 Rp i bilet wstępu na plażę 8.000 Rp (w tym 3.000 Rp za muzykę live i faktycznie, na małej scenie występują zapiewajły w stylu Bollywood). Mamy szczęście, w łódce są już pasażerowie, więc zaraz odpływamy. Gdyby ich nie było, musielibyśmy czekać aż się zbiorą, albo wyczarterować całą za 300.000 Rp, a tak przejazd kosztuje nas po 25.000 Rp za osobę. Niestety, rekinów wielorybich nie ma :( Trochę kręcimy się po plaży, a właściwie parku rozrywki nad brzegiem morza, są tu budy z jedzeniem wszelakim, wata cukrowa, na sztucznym stawku łódki w kształcie łabędzi, okropnie tu. Miejscowi przyglądają nam się uważnie, cały czas czuję na sobie ich świdrujące spojrzenia. Plaży nie ma, a Maciej chciał się kąpać :p Idziemy na molo i tu jesteśmy jak Sharon Stone i Bruce Willis; wszyscy chcą sobie robić z nami zdjęcia :)) Pozujemy więc, szastając naszym wizerunkiem na prawo i lewo, a miejscowi się cieszą; niech się cieszą ;)
Wracamy do miasta, a wieczorem szukamy bankomatu i jedzenia. Z wypłaceniem jest problem- bankomaty nie obsługują Visy lub mówią, że kwota 2.000.000 Rp, którą chcemy wypłacić jest za duża, a to tylko 500 złotych! :p W końcu udaje nam się wypłacić kasę z bankomatu Mybank.
Kolację zjadamy w warungu na ulicy, trzeba zdjąć sandały, siedzimy na
podłodze przy niskim stoliku i za 10.000 Rp jemy lalapan ayam goreng- smażony
kurczak, niesłony ryż bez smaku, do którego dają strasznie pikantny sos chili i
coś jeszcze, ale zupełnie nie wiemy, co to jest, nie rozpoznajemy ani
wyglądu, ani smaku :p
W ogóle ta kuchnia indonezyjska nam nie smakuje, takie jakieś dziwne to wszystko, bez smaku, bez sosów, a bazą jest ten suchy ryż. Jestem dogłębnie rozczarowana...
Zmęczeni, wcześnie kładziemy się spać... Jutro znowu wczesna pobudka :(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz