Dzień wstaje pochmurny, mglisty. Jestem zawiedziona, bo nie zobaczymy gór, zero szansy ;(


Śniadanie miało być smaczne, a tylko ładnie wyglądało ;p

Jedziemy na lotnisko, skąd mamy lot do Katmandu. Uwielbiam te małe, prowincjonalne lotniska ;) Lecimy Yeti Airlines. Samolot jest opóźniony z powodu mgły, więc widoki będą żadne ;(















Wreszcie startujemy i wzbijamy się ponad pułap chmur. Stąd rozpościera się wspaniały widok na Himalaje :) Ale mamy szczęście! Lecimy ATR 72, lot trwa ok. 45 minut, a my zachwycamy się majestatycznym pięknem gór...



Z lotniska odbiera nas Ram. Musimy mu zapłacić 145$/os. za bilety, potem okazuje się, że samolot kosztował 100$. Hmmmm, nie podoba nam się ten wałek :(
W hotelu Nirvana dostajemy inny pokój, a właściwie wielki apartament. Nooo, niezły jest ;)




Wychodzimy na zakupy, kupujemy ostatnie pamiątki, upatrzone podczas pierwszego pobytu w Katmandu. idziemy na lunch do Mitho, gdzie zamawiamy indyjskie chicken tikka masala, a jakże, za 390 Rs, pychotka!








O 14.30 idziemy wszyscy na Durbar Square, przeciskamy się przez barwny tłum, wszędzie sprzedawcy wszystkiego, wózki, pełniące rolę mobilnych sklepików, riksze, rowery, mnisi w bordowych szatach, a nad nami furkoczące gołębie. Rozglądam się dokoła z zaciekawieniem, pilnując, by nie zgubić grupy. I wszędzie spoglądają na nas oczy Buddhy.




















Durbar Square to plac z najwyższej klasy zabytkami, wpisanymi na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, zgromadzonymi na niewielkiej przestrzeni, wokół których toczy się codzienne życie, bilet wstępu kosztuje 1000 Rs./os. Ilość nagromadzonych w tym miejscu zabytków jest naprawdę imponująca. Słowo 'durbar' pochodzi z języka perskiego i oznacza ‘dwór szacha’. W Nepalu określa się w ten sposób również główny plac miasta, przy którym zlokalizowany jest pałac króla. Znajduje się tu większość zabytków Katmandu, oprócz pałacu królewskiego możemy tu zobaczyć strzeliste pagody, majestatyczne posągi, rezydencję żywej bogini Kumari – jedno z licznych świadectw kunsztu newarskich rzemieślników – i wiele innych miejsc kultu zarówno hinduistów, jak i buddystów, które powstały na przestrzeni wieków.




Kompleks pałacowy Hanuman Dhoka Durbar powstał prawdopodobnie w czasach dynastii Liććhawich (Lichchhavi) lub wcześniej, ale dzisiejszy wygląd zawdzięcza przede wszystkim królowi Pratapowi Malli i jego dynastii. To podczas jej rządów wybudowano większą część pałacowej zabudowy. Przed wejściem do Pałacu, na podwyższeniu, stoi posąg Hanumana (Hanuman Statue) – hinduskiego boga-małpy.

Przy wejściu straż pełni żołnierz Gurkha.
Gurkhowie to nepalscy żołnierze walczący od prawie dwóch wieków w armii brytyjskiej na wszystkich frontach. Znani są ze swojej nadzwyczajnej odwagi i zawziętości w walce. Jedni z najodważniejszych, najtwardszych i najbardziej przerażających wojowników na świecie, posiadający zabójczą reputację. Ich symbolem jest ciężki 18-calowy nóż o zakrzywionym ostrzu – kukri, z którym żaden z nich nigdy się nie rozstaje i który stanowi groźny oręż w ich rękach. Ich motto to 'lepiej umrzeć, niż zostać tchórzem', a w ich języku nie istnieje słowo 'poddać się'.

Przez złotą bramę wchodzimy na główny dziedziniec pałacu – Nasal Ćauk (Nasal Chowk) – na którym odbywały się ważne ceremonie, na przykład koronacje.




Pałac Kumari (Kumari Bahal) jest trzypiętrowym, bogato dekorowanym budynkiem na planie czworokąta z dziedzińcem pośrodku. Świątynia została zbudowana w 1757 roku przez króla Jayę Prakasha Mallę i jest jednocześnie domem Kumari, żyjącej bogini, która jest uważana za inkarnację bogini Taledźu. Mieszka ona tutaj w towarzystwie opiekujących się nią kapłanek. Swoją świątynię opuszcza tylko podczas święta Indradźarta. Jedzie wtedy specjalnie przystrojonym rydwanem ciągniętym przez wiernych, aby podarować królowi (obecnie prezydentowi) tika – znak szczęścia na czole.




Oprócz podziwiania wspaniałych zabytków, przyglądam się ludziom, barwnemu potokowi, płynącemu we wszystkie strony, powoli, niespiesznie. Tu toczy się normalne życie mieszkańców miasta. Barwny tłum płynie przez plac, modląc się przed posągami bóstw, handlując, i odpoczywając w cieniu świątynnych pagód. jednak wciąż tętnią życiem.

Wieczorem Jurek i Ram zapraszają nas do lokalnej knajpy Thakali Bhanchha. Maciej zamawia garlic soup i mutton thali, a ja chicken momo, na które czekam tak długo, że wszyscy zdążą już zjeść, pffff.





Potem lądujemy w Paddy's Pub z live Irish music. W Nepalu? W Katmandu? Eeeeee.....
Po drodze spotykamy Yeti ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz