Ruszamy tuż przed ósmą, dziś ma być długi i ciężki dzień. Schody, schody, schody. Maszerujemy głównie przez las, ciągle po schodach, góra- dół, góra- dół. Ciepło. Słońce. Przekraczamy w bród wiele rzeczek i strumieni. Piękne widoki.










Dziś lata dużo helikopterów. Pewnie turyści, którzy chcą podziwiać wspaniałe krajobrazy. Mam nadzieję, że nie ofiary. Niektóre wożą materiały budowlane do Himalaya, gdzie budują nową lodge. Lunch zjadamy w Hotel Tip Top Lodge & Restaurant w Dovan, bierzemy tukpa tomato garlic soup za 470 RS na spółę. Zupa z takim widokiem smakuje genialnie ;) Jest cieplutko, robię się senna, gdyby było wygodniej na pewno bym zasnęła :p Siedzimy tu półtorej godziny, w końcu trzeba się ruszyć.




W Himalajach na szlakach generalnie jest czysto, na drzewach wiszą wory na śmieci.








Idziemy kolejne półtorej godziny, zamiast dwóch i dochodzimy do Himalaya Guest House, gdzie dziś śpimy. Z dołu nachodzi mgła, otula nas jak wilgotna, szara wata cukrowa. Robi się zimno. Siedzimy jeszcze na dworze, potem przenosimy się do jadalni. I czekamy na kolację.

Jemy spring rolls z kilkoma frytkami, nadzienie to makaron, a miało być warzywne. I smakuje jak stara ściera. A kosztuje 600 RS. I vege cheese momo, bez sera, strasznie pikantne za 570 RS. Im wyżej, tym drożej.
Drugi dzień naprawdę słabe jedzenie. Zaczynam marzyć o golonce ;))


Dziś śpimy w pokoju z Elą. To ona. Gdzieś tam w tym wielkim, grubym śpiworze. Mimo braku ogrzewania w lodgach w nocy, pod tymi kołdrami jest całkiem ciepło.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz