Wstajemy spokojnie na śniadanie, po którym mamy powitalne spotkanie wszystkich uczestników wyprawy. Od Jurka dostajemy koszulki z wyhaftowanymi oczami Buddy i naszym imieniem, a na plecach widnieje napis www.adventure-expedition.




Omawiamy plany na najbliższe dni, a dziś wybieramy się na wzgórze Svayambunath.
Wspinamy się po 365 stopniach, po drodze mijając niewielkie stupy i posągi. Sapiąc docieramy na górę, gdzie znajduje się główna stupa. Patrzą na nas namalowane na niej surowe oczy. Należy ją obejść zgodnie z kierunkiem biegu słońca, robiąc korę, wprawiając w ruch młynki modlitewne i uwalniając do nieba modlitwę 'Bądź pozdrowiony klejnocie w kwiecie lotosu'. Poszczególne elementy stupy mają znaczenie symboliczne: kwadratowa podstawa symbolizuje ziemię, kopiec- wodę, wieża- ogień, parasol- światło i powietrze, a szczyt- eter. Trzynaście pozłacanych pierścieni na iglicy symbolizuje trzynaście stopni wtajemniczenia, prowadzących do oświecenia.
Ze szczytu wzgórza rozciąga się wspaniały widok na Katmandu. Nad nim widać smog i kurz.





Dużo tu ludzi, nie tylko turystów, ale także miejscowych, którzy odprawiają swoje modły. I dziesiątki, a może setki małp. Schodzimy na drugą stronę i busikiem jedziemy do Pashu Patinath.
To świątynia hinduistyczna, do której wstęp mają tylko Hindusi, my możemy jedynie obejrzeć zad złotego byka, a może złotego cielca? Za to wszyscy chcą sobie zrobić z nami zdjęcie, więc pozujemy, ile się da. Tak jak Hinduski są dla nas atrakcją w swoich błyszczących, kolorowych sari, tak samo my, gringos jesteśmy dla nich interesujący z naszymi niebieskimi oczami, blond włosami (no trochę farbowanymi ;p) i trekkerskim strojem.









Bagmati, stanowiąca jeden z dopływów Gangesu, uważana jest przez wyznawców hinduizmu za rzekę świętą, a jej brzegi w pobliżu Pashu Patinath za najcenniejsze miejsce kremacji. Dym z płonących stosów kremacyjnych unosi się nad świątynią bez przerwy. Tu dopada nas swąd palonych włosów, gdyż nad rzeką odbywa się właśnie ceremonia palenia kilku zwłok. Ułożone są one na stosach z drewnianych pali, a ogień podtrzymywany jest wiązkami trzciny. Obok leży ciało, gotowe do skremowania, przykryte girlandami z aksamitek.










Miejsce to robi na mnie niesamowite wrażenie.
Zawsze chciałam taką kremację zobaczyć, a ponieważ rzeka jest dopływem Gangesu to już nie muszę jechać do Indii ;p No chyba żeby zobaczyć Taj Mahal ;)



Idziemy w stronę parkingu i busikiem wracamy do hotelu. Tu szybki prysznic i idziemy na miasto. W jednym sklepie trekkingowym kupujemy raki, a ponieważ jest to prawie zakup hurtowy, bo 5 par, płacimy po 1000 RS/parę. W innym sklepie trekkingowym kupuję podróbę North Face przeciwdeszczowych spodni za 2300 RS.






Potem wybieramy do Himalayan Java Coffee, gdzie wypijamy kawę au lait i cappuccino za 140 RS i 180 RS, Krzysztof i Marek biorą jeszcze jedzenie, w sumie rachunek wynosi 2200 coś tam, ale okazuje się, że trzeba do niego jeszcze doliczyć 13% VAT i 10% za obsługę, w sumie rachunek wynosi jakieś 2800 coś RS, co bardzo dziwi nas, a szczególnie Marka, który przy rozliczeniu rachunku czuje się pokrzywdzony.


Spacerujemy uliczkami Katmandu, zaglądamy do sklepików, tworząc listę zakupów na powrót. Udaje mi się kupić flagę Nepalu za 200 RS. Ale bardzo tanio nie jest.








Wieczorem Adventure Expedition oficjalnie rozpoczyna wyprawę i zaprasza nas na obiad do Muktinath Thakali Restaurant, gdzie zamawiamy pierożki momo z kurczakiem, ja gotowane, Maciej smażone. Smaczne. Poznajemy naszego przewodnika, Chandrę, który poprowadzi nas pod Annapurnę. Jest z nami także Ram Shrestha, który zawiaduje wszystkimi wyprawami po stronie nepalskiej.







Brak komentarzy:
Prześlij komentarz