poniedziałek, 4 listopada 2019

Dubaj- Katmandu

Lotnisko w Dubaju jest wielkie, żeby nie powiedzieć ogromne. I imponujące. Hala przylotów olbrzymia, ale pusta. Prawie nie ma pasażerów, obsługa jest nieliczna i jakby trochę zaspana.
Na terminalu przechodzimy kontrolę bezpieczeństwa, w Starbucks kupujemy kawę, 13,45 UAD za coffee of the day i zalegamy na leżankach. O 10.40 shuttle busem jedziemy na terminal 2, gdzie kierujemy się do gate F9. Tu po niedługim oczekiwaniu w kolorowej, egzotycznej hali odlotów, robimy boarding i autobusem jedziemy do samolotu. Znowu jest to Flydubai; znowu będzie słabo? Ciągle sprawdzają nam boarding passy, nawet przy wyjściu z autobusu i gonią za robienie zdjęć ;p




























Nooo znowu jest słabo :( jedzenie w mikroskopijnej ilości, lasagne o smaku kurczaka z kilkoma kwiatkami brokuła, bułeczka, krakersik i serek jak poprzednio. I trochę wody w plastiku. Napoje znowu płatne, pfff. A tak bym się piwa napiła... albo wina.



















To chyba jakiś low cost Emirates, bo nawet telewizorki nie działają ;p nie ma mapy lotu, co tak lubię, a jak chcesz oglądać filmy, to płać (15 AED za wersję standard). Toalety są tylko dwie, na ok. 80 osób, bo pozostałe dwie są przeznaczone dla Business Class, w której leci kilkanaście osób. No cóż... wpisujemy Flydubai na naszą czarną listę, zaraz za LOTem :(
Krzysztof świetnie sobie radzi z brakiem alkoholu w klasie ekonomicznej, przychodzi do nas z plecakiem, w którym ma butelkę bezcłowej whisky i panowie piją jak z bukłaka :p hahahah ;))











Trochę przysypiam i znowu budzi mnie lądowanie :p Jesteśmy o czasie i szybko przemieszczamy się do punktu wizowego. Niestety, do automatów wizowych tworzy się już kolejka, a samo wklepywanie danych zabiera nam trochę czasu. Potem druga kolejka, by uiścić opłatę za wizę, 50$/os. i jeszcze jedna, by wkleili nam wizę turystyczną na 30 dni. Cała ta operacja zabiera nam godzinę. A podróż trwa 34 i pół godziny.









Odbieramy bagaże, które leżą porzucone na środku baggage claim i kierujemy się do wyjścia. Tu czeka już na nas Jurek i Ram, który na powitanie wręcza nam girlandę z pomarańczowych aksamitek, tak typową dla buddyzmu.
Jedziemy do hotelu, na drodze spory ruch, gorąco i duszno. Zatrzymujemy się w Nirvana Garden Hotel, w turystycznej dzielnicy Thamel. Nasz pokój jest wielki z wielkim łóżkiem, kącikiem wypoczynkowym, łazienką i balkonem, wychodzącym na hotelowy ogród.











Poznajemy pozostałych uczestników wyprawy, jest tu Ela z Kanady i dwóch Marków. Odświeżamy się i wychodzimy wszyscy na kolację do cafe-restaurant Mitho, odległej od hotelu o 100 metrów. Ja zamawiam chicken korma z naanem, a Maciej dal bhat, czyli ryż z soczewicą i innymi dodatkami.
Zmęczeni po długiej podróży szybko idziemy spać.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz