Czuję, że mam mięśnie jak ze stali :p
Pobudka przed 6, śniadanie ma być o szóstej, ale tradycyjnie jest spóźnione. Wyruszamy tuż po siódmej, najpierw ostro schodami w górę, potem w dół i w górnej Sinua jesteśmy po dwóch godzinach.















W New Chomrong z Bartkiem czekamy na resztę, która dociera pół godziny po nas. Ani widu, ani słychu, gdzie jest Krzychu?






Odpoczywamy, rozmawiamy i wypijamy Americano za 200 RS.

Nasi wspaniali szerpowie: Dk💚Prakash💚Surya💚Lok Tamang💚

I ruszamy dalej w górę. Kamiennymi schodami, oczywiście.

Po drodze mija nas dużo mułów, trzydzieści, może więcej, które do Chomrong transportują towar. Stamtąd jest on dostarczany do górskich lodges na plecach szerpów. Noszą oni wszystko, od jedzenia począwszy, przez wielkie butle z gazem i stalowe profile, na drzwiach skończywszy! Jestem pod wrażeniem. Na trasie można nawet spotkać porterki!
Stado mułów potrafi być niebezpieczne, więc trzeba uważać, ale nie wiedziałam, że muły również obowiązuje ruch prawostronny :)


Olabogaaaa!
Przez ten wiszący most będziemy musieli jutro przejść! Wygląda przerażająco!

Kolejne zejście i po 40 minutach jesteśmy w Hotel Evergreen and Restaurant. Bardzo tu ładnie.









Jak wszyscy docierają, zamawiamy lunch, tomato garlic soup, 260 RS i veg tomato momo, 450 RS.






Później idziemy w dół do rzeki, do hot springs. Woda jest naprawdę bardzo ciepła, siedzimy w niej dwie godziny. Maciej również wchodzi do zimnej rzeki, dla ochłody. No ale on tak zawsze.





Brak komentarzy:
Prześlij komentarz