Po w miarę wczesnym śniadaniu bierzemy nieoficjalną taksówkę i jedziemy do największej w tej części świata stupy Boudhanath. Zwana inaczej Bodnath, Bagmati lub Khasti jest dla tybetańskich buddystów najświętszym miejscem poza Tybetem.



Z nieoficjalnym taksówkarzem, po krótkich targach umawiamy się na 1000 RS w dwie strony. Na miejsce dojeżdżamy w 20 minut; o tej porze nie ma korków.
Wstęp dla cudzoziemców kosztuje 400 RS, my wchodzimy bez biletu, bo nie zauważamy kasy biletowej ;p

Stupa jest doprawdy imponująca, biała, pokryta wapnem, nad nią wznosi się złota wieżyczka z oczami Buddy, skierowanymi na cztery strony świata, zwieńczona złotą parasolką. Każda z części stupy ma swoją symbolikę i tak:Mandala- mansion of Bouddha
Dome- symbol of Universe or vase of great treasure
Two eyes- symbol of method and wisdom
Harmika- symbol of eight nobel parts
Nose like symbol- symbol of Nirvana
Thirteen steps- 13 steps of Bodhisattav's ground for complete Enlightment
Lotus- symbol of compassion and purity
Umbrella- protector of three jewels, Bouddha, Dharma and Sangha
Pinnacle- symbol of Mount Sumeru (King of all Mountains)


Podstawa stupy jest trzypiętrową mandalą. Na niej znajduje się symbol wszechświata - kopuła ze 108 otworami, w których znajdują się figurki buddyjskie. Następnie część z namalowanymi oczami to harnika - symbol ośmiorakiej ścieżki (zbioru podstawowych zasad buddyzmu). Wszechwidzące oczy symbolizują współczucie i wiedzę, a trzecie oko pomiędzy nimi przenika ludzki umysł. Nos to symbol nepalskiej cyfry 1 – oznaczającej nieskończoność. Powyżej trzynaście kamiennych stopni symbolizuje trzynaście etapów uzyskania oświecenia. Są one zwieńczone kwiatem lotosu (symbol współczucia i czystości), który przykrywa parasol chroniący trzy klejnoty: Buddhę, Dharmę i Sanghę. Nad parasolem element zwieńczający stupę to wierzchołek, który symbolizuje górę Sumeru, Króla wszystkich gór.



Stupa, inaczej: czorten, relikwiarz, szczyt jest najpopularniejszym typem buddyjskich świątyń. Jej rdzeniem jest Drzewo Życia – drewniany pal owinięty mantrami i naładowany dobrą energią podczas specjalnej ceremonii. We wnętrzu stupy znajduje się wypełniony różnymi przedmiotami skarbiec. Im większa jego wartość, tym większa będzie później energia stupy wypromieniowywana z niej we wszystkich kierunkach. Na dnie skarbca układane są małe wotywne stupy zwane tsa-tsa, a wolne miejsce uzupełnia się piaskiem. Następnie układa się kolejne warstwy aż do wypełnianie całej przestrzeni. Innymi ważnymi przedmiotami umieszczanymi w skarbcach są relikwie.



Stupa Boudhanath ma kopułę o średnicy 35 metrów , co czyni ją największą w Nepalu i jedną z największych na świecie. Od 1979 roku znajduje się na liście UNESCO. Jej wnętrze podobno skrywa relikwie Buddy Kaśjapy, a wierni okrążają ją zgodnie z ruchem słońca. Dookoła znajduje się uliczka z kolorowymi kamieniczkami pełnymi sklepików, kawiarenek i restauracji.







Wchodzimy na stupę na górę i obchodzimy ją dookoła. Schodzimy na dół i drugi raz ją obchodzimy razem z buddyjskimi wiernymi, którzy kręcą modlitewne kołowrotki. Są tu także żebracy, ubodzy i chorzy, wciągający ręce po jałmużnę. W powietrzu unosi się zapach kadzideł. W uszy uderza jednostajny głos mantry.












Oglądamy również buddyjską świątynię, akurat rozpoczynają się modły i mnisi śpiewnie zawodzą. Mamy wrażenie, że wszyscy mnisi to darmozjady ;p






Ruch w mieście jest już większy i powrót do hotelu zajmuje nam pół godziny.

Pakujemy się, co wcale nie jest łatwe, gdyż mamy dużo, dużo zakupów :) Wreszcie nam się udaje to ogarnąć, jednak kosztem ponownego rozwalenia mojego plecaka. Ciekawa jestem, jak zniesie transport?

Później łazimy jeszcze po Thamelu, by wydać ostatnie pieniądze. I idziemy na kawę i ciacho do pobliskiego Cafe de Genre.













Po południu całą trekkerską ekipą idziemy na obiad do Mitho. Zamawiamy chicken tikka, 550 RS i chicken tandoori, 450 RS plus plain naan, 100 RS. Jedzenie jest smakowite i w przeliczeniu kosztuje zaledwie 38 PLN za dwie osoby. Mam pół kurczaka i nie jestem w stanie zjeść wszystkiego, więc resztę biorę na wynos. Będzie na śniadanie w Dubaju ;p





Wracamy z Bartkiem, reszta zostaje i jutro leci do Bangkoku.
W hotelu czeka już na nas Jurek z Ramem, od którego na pożegnanie, na pamiątkę dostajemy złotożółte buddyjskie szale ;) Miłe.
Wsiadamy do prywatnej taksówki, która ma nas zawieźć na lotnisko. No ale jak ma to zrobić, skoro jest gigantyczny korek?? Stoimy w nim, ale jeszcze jesteśmy spokojni, gdyż jest dopiero 17.40, a my mamy lot o 22.15. Kierowca wybiera nietypową trasę i wjeżdża w wąską uliczkę, ale niewiele to pomaga. W końcu udaje nam się wyjechać z Thamel, ale na głównych ulicach wcale nie jest lepiej. Jedziemy kilkadziesiąt, może kilkaset metrów i znów stajemy. Bartek stwierdza, że nepalskie samochody powinny mieć jedynie dwa biegi- pierwszy i drugi :p
W końcu po godzinie zajeżdżamy na lotnisko. A tu kolejka do wejścia! I sprawdzają dokumenty, ale nie nasze. Czekujemy się, mój plecak waży 10,5 kg, a Macieja 17 kg; trochę nam przybyło :p
Do security obowiązują dwie kolejki, jedna dla kobiet i druga dla mężczyzn; śmieszne. Wszystko ok, przechodzimy bez problemu, mimo zapasiku wody. I czekamy na lot. Lecimy do Dubaju!

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz