wtorek, 19 lipca 2016

powrót do domu

Kwaheri Kenya! :) :) :)















Jedziemy małym busikiem Pollmana, zajeżdżamy jeszcze do Leopard Beach Resort and Spa***** po jakiegoś gówniarza, który wsiadając nawet nie mówi 'dzień dobry', 'hello', 'Guten Tag' czy 'jambo'. Dzisiejsza młodzież wykazuje się totalnym brakiem kindersztuby.
O 0.15 wyjeżdżamy z Ukundy, po pół godzinie docieramy na prom, ale okazuje się, że właśnie odpłynął. Nagle patrzymy, a prom się cofa, wraca po nas, hehe! Płyniemy nim jakieś 5 minut, a potem dalej ciemnymi ulicami Mombasy aż do lotniska, MOI International Mombasa. Czekujemy się, przez bramkę przechodzi litr wody i prawie półtora litra gin&tonic, hmmmm. Więcej naklejek security na walizkach niż faktycznego sprawdzania ;p Ale jeden z pasażerów podejrzanie się zachowuje, jest nerwowy i niespokojny, więc kabluję obsłudze na niego. No i koleś idzie do sprawdzenia. Potem pojawia się w poczekalni, mam nadzieję, że dobrze go sprawdzili :)
















O 4 startujemy do Istambułu. Jestem tak zmęczona, że prawie zaraz zasypiam i śpię prawie do 9. Maciej też śpi. Budzę się głodna, czyżbym przespała jedzenie? i picie? Za chwilę serwują śniadanie- jednego małego suchego czerstwego bajgla. i szklankę soku. To wszystko?? na 7 godzin lotu??! Linie, które nazywają się najlepszymi liniami w Europie??! Turkish Airlines?? To jakiś skandal!! Po wylądowaniu, wychodząc z samolotu pytam stewardessę o jedzenie, ale odpowiada mi, że jest tylko bajgel. Chwilę z nią dyskutuję i uprzedzam, że będę pisała do firmy.
Na lotnisku mamy 8-godzinny stopover, więc układamy się na ławkach, trochę drzemiemy, trochę czytamy, trochę gapimy się bezmyślnie na współpasażerów. Ale nuuuda! Do internetu nie można się zalogować, a niby ma być free ;p Ludzie przychodzą i odchodzą. W końcu i na nas pora. Wstaję i nagle szybko, szybko zbieramy swoje plecaki, gdyż pod ławką leżą jakieś rzeczy- różowa walizka i dwie torby. Nikogo przy nich nie ma, a przysiąc bym mogła, że jeszcze niedawno były przy nich jakieś dwie kobiety. Maciej twierdzi, ze na pewno terrorystki. Zastanawiam się, czy alarmować obsługę. Stwierdzamy, że jednak nie, bo ewakuują cały terminal i w ogóle nie dotrzemy do domu :(
Jeszcze chwila czekania i wsiadamy do samolotu, jest to Airbus 321-200, sporo wolnych miejsc.
















Podczas lotu jemy, pijemy, oglądamy filmy, śpimy. Jakoś ta podróż mija, a w Berlinie- niespodzianka! Madzia i Tomaj przyjechali po nas! Suuuper! Nie musimy czekać na busika i nim się tłuc do Poznania. Wracamy szybciej, ale po drodze, na autostradzie mamy... no oczywiście, panę! Przebite opony to chyba nasza specjalność w tym sezonie ;p 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz