środa, 6 lipca 2016

Amboseli, safari day 3

6.40! Zaspaliśmy! Nick nas nie obudził :(
Szybko wstajemy, zwijamy namioty, wypijamy poranną chai masala i ruszamy w drogę. Żegnają nas pawiany ;p
















Widzimy dużo zebr, zabawne są, zawsze się z uwagą przyglądają, antylopy i 4 żyrafy. I hienę, pewnie tę,  co w nocy wyła mi nad uchem. Po drodze zajeżdżamy na Shetani Lava. To strumień zastygłej czarnej lawy, 8 km długi, 1.6 km szeroki i 5 m głęboki, pozostałość wulkanicznego wybuchu, który był przedmiotem opowieści wśród lokalnej ludności. Nazwali oni strumień 'Shetani', co w Kiswahili oznacza diabła.




















O 9.10 wyjeżdżamy z Tsavo West i kierujemy się do Amboseli. Przy bramie kupujemy drewnianą figurkę nosorożca, targujemy cenę z 500 na 300 KES pewnie i tak przepłaciliśmy :p
Jedziemy szutrową drogą, od czasu do czasu mijając osady Masajów, otoczone płotem z ciernistych zarośli. Widzimy gliniane chaty i ludzi w kolorowych masajskich ubraniach i chustach. Wielu z nich wypasa stada krów i kóz.















Jestem nauczycielką, więc wizyta w miejscowej szkole jest obowiązkowym punktem programu :) Zajeżdżamy do niewielkiej szkoły podstawowej z oddziałem przedszkolnym, wita nas deputy teacher, który całkiem nieźle mówi po angielsku. Zaprowadza nas do jednej z klas, bodajże kl. 6, gdzie nas przedstawia uczniom. Dzieciaki są trochę onieśmielone, ale uśmiechnięte. Zagaduję je, a potem proszę, by zaśpiewały piosenkę. Śpiewają, klaszczą, duża radość :)

















Oglądamy projekty, podręczniki i zeszyty masajskich uczniów.



















Idziemy na przerwę, dzieciaki biegają po boisku, gdy nas widzą podchodzą zaciekawione. Cieszą się z baniek mydlanych, niestety wkrótce przestają działać ;/ reklamacja? Dajemy kredki i pisaki. no i pozostałe zestawy bańkowe; może będą działać ;p



















I spotkanie z gronem pedagogicznym i dyrektor :) Szkoła jest masajska, ale mają jakiś projekt z Norwegią, która im pomaga. My też pomagamy- na prośbę nauczyciela o wsparcie dajemy 1000 KSH. I wpisujemy się do księgi gości.
















Do Amboseli docieramy o 11.10 i do 18.30 robimy nasze bezkrwawe łowy. Są tu ogromne stada gnu, zebr, słoni, antylop, gazel, bawołów. Widzimy też strusie, żyrafy, guźce i hipopotamy. Wspinamy się na Observation Hill, skąd roztacza się wspaniały widok na sawannę.








































































No i widzimy Kilimandżaro, 5895 mnpm, słabo bo słabo, ale jest. Podobno najwyższą górę Czarnego Lądu najlepiej widać wcześnie rano lub przed zachodem słońca (to tak jak my teraz), a w ciągu dnia wcale, ale najczęściej jest niewidoczna, przykryta chmurami lub zamglona...

















Z ciekawości oglądamy safari camp Kibo. Ale wypas! Witają nas szklaneczką soku pomarańczowego i mokrym ręczniczkiem do wytarcia buzi. Managerka oprowadza nas po kampie, pokazuje restaurację, bar, basen i jeden z namiotów.  Stoją tu łóżka z pościelą, wewnątrz jest też łazienka z prysznicem.  No elegancko! Pytam o obłożenie,  dziś jest ok 40 osób,  ale jutro ma być 120. Na kampie jest 140 miejsc. Cena za 2-osobowy pokój to 160$!! Chyba są nienormalni! Wychodzimy stąd!
















No i my z Kili :)















Dzisiejszą noc spędzamy na kampie Kimana, skąd widać Kilimandżaro.  Siedzę na krześle i podziwiam...
Jest tu prąd, więc ładujemy cały sprzęt. Jak zwykle długo czekamy na obiad, w międzyczasie pijemy kawę. I to jest mój błąd.  Nie mogę potem spać do 1...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz