Pobudka o 5.30, jest jeszcze kompletnie ciemno. Na śniadanie zjadamy 2 grzanki i jajko na twardo, wypijamy chai masala, herbatę z mlekiem i przyprawami. Smakuje mi.
W międzyczasie niebo zalewa się purpurą, wstaje słońce.
Biwak spakowany. Wyjeżdżamy. Pierwszym zwierzęciem dziś napotkanym jest hiena, poza tym widzimy zebry, gazele, antylopy, żyrafy, i strusia.
Do 10 kręcimy się po Tsavo East, później jedziemy nad rzekę, a właściwie wyschnięte koryto, w którym baraszkują pawiany.
Podjeżdżamy do rzeki Galinda, gdzie przyglądamy się leniwym hipopotamom, odpoczywającym w wodzie. Ciekawe to stworzenia, które w ciągu dnia siedzą w wodzie, a w nocy wychodzą najeść się trawy, zaznaczając swoje terytorium odchodami :p
Jedziemy do Lugard Falls, nazwanych imieniem Fredericka Lugarda, brytyjskiego żołnierza i najemnika, badacza Afryki i kolonialnego administratora początków 20 wieku. Właściwie nie są to wodospady, tylko szereg kaskad czy katarakt na rzece Galinda. później ruszamy w kierunku Tsavo West.
Krajobraz jest tu zupełnie inny, pofałdowany, z licznymi pagórkami czy wręcz wzgórzami. Roślinność też jest inna, wyższa, bardziej sucha, zwarta i kolczasta. Dużo tu baobabów, których nie było w Tsavo East, poza tym akacje rozłożyste jak wielkie parasole i tamaryszki. Za to zwierząt jakby mniej. A może się bardziej chowają w tych chaszczach? ;p Gdzieniegdzie zobaczyć można kości i czaszki słonia czy bawołu.
Jedziemy aleją baobabów, ojejku! uwielbiam je! i koło południa zajeżdżamy do Rhino Conservancy, Niestety, jest zamknięte. Godziny otwarcia to 16-18. Przewodnik chyba powinien to wiedzieć :p Ale podobno i tak trudno te nosorożce zobaczyć. Dostajemy po bananie. Przekąska. Ja jem banana?? ;p
Przyjeżdżamy do Mzimu Springs. To ciąg czterech źródeł, będących naturalnym rezerwuarem pod Chyulu Hills. Wzgórza te zbudowane są ze skały wulkanicznej i popiołów; są one zbyt porowate, by rzeka mogła w nich płynąć. Zamiast tego deszczówka przenika przez skałę i może zostać nawet 25 lat pod ziemią zanim wypłynie na powierzchnię 50 km stąd. Mzima są czyściutkie, dzięki procesowi naturalnej filtracji. Dwa kilometry dalej strumień jest zablokowany przez zastygłą lawę i znów znika pod ziemią.
Jest tu jeziorko, w którym można spotkać hipopotamy i krokodyle, my widzimy tylko trzy gady i żadnego grubasa, zbiornik jest jednocześnie rezerwuarem wody dla Mombasy.
Jest tu jeziorko, w którym można spotkać hipopotamy i krokodyle, my widzimy tylko trzy gady i żadnego grubasa, zbiornik jest jednocześnie rezerwuarem wody dla Mombasy.
Przewodniczka-rangerka w mundurze i pod długą bronią opowiada nam o rosnących tu drzewach, np. kiełbasianych (sausage tree, kigelia africana po łacinie, a w swahili muratina kikuyu) rosnących do 9 metrów wysokości o niezwykłych owocach podobnych do szarej kiełbasy, które są pieczone i używane w procesie fermentacji do produkcji piwa.
Zjadamy pomarańczko i banana. To reszta naszego lunchu :p
Jeszcze trochę jeździmy, szukając zwierzątek. Mnóstwo tu żyraf. Luuubię :)
Jeszcze trochę jeździmy, szukając zwierzątek. Mnóstwo tu żyraf. Luuubię :)
Docieramy do Chaimu Crater, zwanego też Devil's Crater, stromego czarnego wzgórza, pokrytego drobnymi kawałkami lawy, które osuwają się pod butami (zamieniliśmy sandały na buty do kostki). Gorąco. Dosyć szybko wskrabujemy się na górę, skąd widok zapiera dech w piersiach. Przepięknie.
O 17.30 dojeżdżamy do Kyulu camp. To całkowicie odludne miejsce, in the middle of wilderness, jak mówi Nick. Musimy przytargać suche gałęzie z buszu, by rozpalić ognisko. Nick rozbija namioty, a my podtrzymujemy ogień. Przez camp przebiegają stada pawianów. Wskakują na kamienne umywalki, odkręcają sobie krany i piją wodę. Uciekają na nasz widok. Boją się, hehe.
Zjadamy obiad i idziemy spać. W nocy nad uchem wyje mi hiena.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz