poniedziałek, 18 lipca 2016

Diani Sea Lodge, the last day

Wstajemy na wschód słońca,  wariaty jakieś!

















Potem wczesne śniadanko i spacer po plaży.



















Idziemy do siostrzanego hotelu,  Diani Sea Resort**** Oh, piękny jest, elegancki.  Dużo zieleni i kwitnącej bugenwilii. Jednak porównując oba, nasz jest fajniejszy, bardziej kameralny i wszędzie blisko- na plażę,  do baru, do restauracji.


















Przez hotel wychodzimy na ulicę i idziemy zrobić szmata-biznes. Po drodze przyczepia się jakiś facet, przedstawia się jako Jackson i nawija. Gada i gada i idzie cały czas z nami. Zastanawiające, że tu wszyscy Murzyni mówią po angielsku.  Chciałabym, żeby w Polsce też tak było... Przychodzimy do Murzynki, z którą wczoraj gadaliśmy i po krótkim targu dobijamy interesu. Kupujemy trzy piękne tkaniny, które w domu posłużą jako serwety :)















W Diani Sea Resort wypijamy po drinku i wracamy do siebie.


























Tu kąpiel w oceanie i basenie, opalanko, lunch i jakieś długie pogaduchy z wieloma Niemcami. Co im się tak dziś zebrało? Jeden wręcz ujął nas swoja opowieścią- nie ma własnych dzieci, więc od kilku lat pomaga małemu chłopczykowi i jego mamie. Kupił mu łóżko i materac, wywołując w nim wielką radość, kupuje mu książki i szkolny mundurek, przywozi ubrania. Jego mamie kupił maszynę do robienia frytek, by mogła sprzedając je zarobić na życie.  Przesyła pieniądze,  rocznie ok. 1000 €. Jestem wzruszona...















Po południu na plaży widzimy się z Nickiem, rozmowa jest bardzo mila, serdecznie się żegnamy.
Pakujemy walizki. O 24 przyjeżdża po nas transport i zawozi na lotnisko.  Pora wracać do domu...
szkoda :(













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz