czwartek, 14 lipca 2016

Ngorongoro

Silverbird przyjeżdża o 6.35. Kurcze, to nasz czas na safari! Czy w tej Afryce wszyscy mają manana?? No dobra, to ruszamy. Jest Sam, przewodnik i Alfons, kierowca. I tylko my w landroverze w kolorze kogla-mogla. Superowo! :D
Sam snuje ciekawe opowieści o zwierzętach, parkach narodowych, miejscowych zwyczajach, właściwie gada bez przerwy, jak najęty ;p I dobrze gada, jego angielski jest świetny, na naprawdę zaawansowanym poziomie. Zresztą tu wszyscy, jak w Kenii całkiem nieźle mówią po angielsku :)
Jedziemy ok. 2 godziny, po drodze mijając liczne termitiery, czyli gniazda zbudowane i zamieszkane przez termity. 
Przed wjazdem do parku płacimy Samowi po 405 $/os. za safari. Wpłata tych pieniędzy w banku na kartę parkową trwa ok. 20 min., przy głównym wejściu czekamy 40 min., a na bramie wjazdowej kolejne 30 min., w sumie tracimy prawie 2 godziny na 'paperwork', w afrykańskiej rzeczywistości nie do uniknięcia. I wszyscy wydają się być z tym pogodzeni- tak jest, tak musi być i koniec. Kompletnie nie rozumiemy tej biurokracji ;/






























Wreszcie ok. 10.40 wjeżdżamy do Ngorongoro Park, a tuż po 11 zjeżdżamy do krateru.

















Przez 5,5 h jeździmy w poszukiwaniu zwierząt, a szczególnie lamparta, gdyż tylko on pozostaje nam z Big Five, czyli Wielkiej Piątki. Niestety, nie zobaczymy go... Za to widzimy gnu, zebry, guźce, hieny, szakale, jednego słonia, wiele kiboko, czyli hipopotamów i nawet 3 nosorożce. Trochę jestem rozczarowana, również ilością, myślałam, że będzie ich znacznie więcej. Mimo tego jestem zachwycona majestatycznym krajobrazem krateru i przepięknymi pastelowymi kolorami.


























Jedziemy nad jezioro, by zjeść lunch. I muszę przyznać, że jest bardzo uczciwy- gorący ryż z sosem, kanapka, kawałek pieczonego kurczaka, jabłko, herbatniczki i mała czekoladka. Jemy w towarzystwie hipopotamów i tłumu turystów.




















Po południu jeździmy jeszcze po dnie krateru, pilnując, by było to sześć godzin safari. No jest, prawie.





































Przepięknie tu...



















I wyjeżdżamy z krateru.






















Wracamy do Arusha, co znów zabiera nam ok. 2 godziny, po drodze podziwiając spektakularny zachód słońca.















Zajeżdżamy na dworzec, kupujemy bilety do Mombasy (Arusha- Moshi- Taveta- Mombasa) na jutro na 6.30, check jest o 6.00. Potem Alfons odwozi nas do hostelu, a przy pożegnaniu Sam prosi o napiwek. Dajemy mu garść euro w monetach, ale ich nie chce, a my nie mamy już banknotów. Sam się obraża. No halo?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz